Nie każdy film musi opierać się na wciągającej opowieści. Zakładając, że kino polega głównie na grze obrazem, to można powiedzieć, że fabuła nie jest właściwie potrzebna. Ja właśnie wychodzę z takiego założenia, dlatego równie ważne co historia jest dla mnie ogólne wrażenie estetyczne dzieła. Sugestywne obrazy bowiem są same w sobie atrakcją, potrafiąc wprowadzić widza w swoisty trans i sprawić, że przeniesie się on do zupełnie innego, nierealnego świata.
A gdy do tych wizji dodamy jeszcze odpowiedni podkład muzyczny, to możemy otrzymać iście wybuchową mieszankę. Obraz wspomagany dźwiękiem ma moc wielkiego oddziaływania. Jednym z idealnych przykładów takiej właśnie sytuacji jest kanadyjski thriller science fiction z 2010 roku zatytułowany Za czarną tęczą. Jego akcja rozgrywa się w tajemniczym instytucie, gdzie przetrzymywana jest główna bohaterka. Jest ona obiektem badań, których cel nie jest do końca jasny. Całość przypomina jeden wielki trip i stanowi wizualną ucztę dla oka. Jeśli doszukujemy się sensu w tej produkcji, to może to być trudny seans. Jeśli jednak pozwolimy się porwać hipnotyzującej atmosferze, to czeka nas nie lada jazda.
Istotną częścią produkcji jest tutaj soundtrack. Został on stworzony przez kanadyjskiego wykonawcę Sinoia Caves. Odpowiedzialny za ten projekt jest niejaki Jeremy Schmidt. W zakres muzycznych zainteresowań artysty wchodzi ogólnie pojmowana muzyka elektroniczna. W jego kompozycjach odnaleźć możemy ślady takich gatunków jak ambient, drone, horror synth czy nawet szkoła berlińska. Ścieżka dźwiękowa do „Za czarną tęczą” pozostaje jego najbardziej rozpoznawalnym oraz najlepszym osiągnięciem. Mimo niezbyt długiego czasu trwania udało mu się stworzyć bardzo klimatyczny album, który perfekcyjnie uzupełnia się z filmem. Sfera wizualna, jak i muzyczna przenikają się nawzajem, łącząc siły w celu stworzenia spójnego produktu. Rzadko można spotkać tak dobrze dopasowane składowe we współczesnym kinie.
Otwierający ścieżkę utwór Forever Dilating Eye od razu wprowadza atmosferę niepokoju. Mocno wyczuwalne w nim jest napięcie napędzane przez elektroniczne rytmy wraz z chóralnymi śpiewami. Potem następuje gwałtowny skok, potęgujący wrażenie zagrożenia. Elena’s Sound-World ma podobny vibe do poprzednika. Jest bardzo nastrojowy, będąc niejako pomostem i wprowadzeniem do świata elektronicznych snów. Kompozycja Run Program: Sentionauts odznacza się żywym początkiem dzięki zastosowaniu organowych aranżacji. Efekt ten nadaje mu monumentalnego charakteru, a utwór tętni życiem, cały czas utrzymując przejmujące uczucie. Kolejny kawałek „Arboria Tapes – Award Winning Gardens” budzi skojarzenia z płynącą swobodnie wodą. Jest niczym energia w czystej postaci, będąc najspokojniejszą pozycją na ścieżce. Pełni uspokajającą i relaksującą funkcję. Posiada zaiste baśniową naturę z pogranicza snu i magii. Utwór „1983 – Main Titles” kumuluje wszystkie zalety obecne do tej pory na albumie.
Wyczuwalne w nim jest poczucie nienazwanego zagrożenia oraz podskórne napięcie. Najdłuższą kompozycją jest 1966 – Let the New Age of Enlightenment Begin. Na otwarcie wciąga nas on w czarną czeluść. Rozciąga się niczym mroczny horyzont pośród jałowego pustkowia. Kiedy wydaje się zbliżać ku końcowi, odzywa się nagle komputerowy głos. Wprowadza on nas jakby na inny poziom świadomości. Stanowi kosmiczne apogeum, by później wprowadzić spokój i wyciszenie. Album wieńczy Sentionauts II, zainicjowany przez żywy i energetyczny początek. Stoi on poniekąd w opozycji do ogólnego nastroju produkcji. Dzięki intensywnemu wykorzystaniu perkusji wprowadza klimat epickości, godnej wielkiego finału. Cały soundtrack podszyty jest poczuciem niepokoju i niebezpieczeństwa. Jest niespokojny i wibruje, umiejętnie dozując słuchaczom napięcie. Jego główną zaletą jest prawdziwie kosmiczny feel, który służy za idealne tło dla podróży do najciemniejszych zakamarków ludzkiej świadomości. Otwiera przed nami drzwi do świata pełnego onirycznych uniesień.
Stanęliśmy kiedyś na kotwicy w małej zatoce. Około 200 metrów od brzegu. Na brzegu była impreza i leciało takie „techno”. Byliśmy zmęczeni i chcieliśmy iść spać ale się nie dało. Musieliśmy odpłynąć na drugi koniec tej zatoki i szczelnie zamknąć kabinę. OK. Rozumiem, że można tego słuchać przez kilka minut ale dłużej się nie da. To chyba jest muzyka dla masochistów.
Mylisz pojęcia. To nie jest techno, tylko space ambient. Nie jest to żadna sieczka, lecz odłam muzyki elektronicznej o wiele bardziej subtelnej i stonowanej. Wątpię, żebyś to wtedy słyszał na statku. Na szczęście jest wielu masochistów na świecie, którzy lubią zasypiać przy takich dźwiękach.
Wiem, ze są różne gatunki tego rodzaju muzyki ale naprawdę trudno je rozróżnić i prościej jest mówić na nie wszystkie techno. Wiem też, że taka muzyka ma sporo fanów ale są to moim skromnym zdaniem przejściowe mody. I wcale nie chciałem być złośliwy.