Wszyscy moi przyjaciele nie żyją (2020)

Przyznam szczerze, że zasiadłem do filmu przyciągnięty jedynie tytułem – a ten przypomniał mi o kawałku punkowej grupy Turbonegro – oraz ze względu na osobę Julii Wieniawy, która stała się ostatnio niezwykle popularna wśród moich znajomych. Oczekiwania były żadne, a i tak mam wrażenie, że za dużo wymagałem od Jana Bencla, dla którego netflixowy film Wszyscy moi przyjaciele nie żyją jest debiutem.

Na pierwszy rzut oka dzieło to pozbawione jest naszej polskiej tożsamości. Przecież każdy z bohaterów to wręcz wycięty z kartonu, chodzący schemat, jaki znamy z amerykańskich slasherów czy filmów komediowych pokroju legendarnej tu i ówdzie serii American Pie (1999). Dodajmy do tego typowo amerykański domek na przedmieściach, kij bejsbolowy i wsadźmy w usta naszych pląsających się fantomów angielskie zwroty.

Stylistycznie to film wręcz duszący się w amerykańskim sosie. Jest jednak coś, czego nie ukryje nawet najlepszy anglojęzyczny dubbing – do bólu polski humor. A ten oczywiście poziomem nie celuje w najwybitniejszą (moim zdaniem) rodzimą komedię, Chłopaki nie płaczą (2000), choć oba obrazy łączy bycie mocno „tarantinowskimi”.

We Wszystkich moich nieżyjących przyjaciołach na próżno szukać puenty, jakiegoś komentarza społecznego, a odniesienia do popkultury są tutaj banalnie wręcz proste. Bo wiece, dziura w drzwiach, siekiera i zimowa sceneria od razu kieruje nasz wzrok w stronę Stanley’a Kubricka. Cała konstrukcja sprzyja takiej formie, bo jesteśmy raczej świadkami pojedynczych gagów, polepionych ze sobą na ślinę i bez konkretnego trzonu.

Bo wiecie, twórca wyszedł z założenia, że seks zawsze jest śmieszny. A już ukazanie go przez pryzmat wkładania facetom różnych rzeczy do tyłka, sikania na twarz czy nazywania kogoś pedałem ze względu na orientację to przecież awangarda komedii! Aspekty humorystyczne wyglądają tak, jakby banda memiarzy ze strony mającej dzidę w nazwie napisała scenariusz i sprzedała je Netflixowi.

I naprawdę nie wymagałem tutaj jakiś podszytych socjologicznym wykładem rozprawek na temat stylu życia dzisiejszej młodzieży. Jestem również fanem wszystkich tych niezbyt wymagających, nastawionych na czysty eskapizm projektów typu O dwóch takich, co poszli w miasto (2004) czy, bardziej hipstersko i kloacznie, Dude Bro Party Massacre III (2015). Ale film Bencla to w głównej mierze tylko ta kloaka, nieśmieszna i żenująca w swej głupocie.

Nieco lepiej jest tutaj z obsadą, choć ta i tak jest dość nierówna. Swoją kreacją film ciągną w górę przede wszystkim Nikodem Rozbicki, chłopak mógłby spokojnie grać młodego Snape’a w serii prequeli Harry’go Pottera oraz Aleksandra Pisula, aktorka znana z przebojowego serialu Król (2020). Reszta albo jest totalnie nijaka, albo żenująca lub, tak, jak ta nieszczęsna Wieniawa, totalnie od całego filmu odklejona.

Naprawdę nie warto poświęcać czasu na ten bajzel, a jeżeli już, to w formie odkrywania tego, co nas bawi, a co nie. Bo jeśli bawi Was seks w różnych pozycjach zwieńczony złotym strumieniem na twarz partnerki czy rozbicie kijem gumowego cycka, to proszę, miłego seansu. W końcu kumpel, z którym oglądałem film skwitował go słowami „dobry film na dwa piwka po robocie”. Ja wolałbym już wypić te piwka, przeglądając memy na wspomnianym gdzieś wyżej portalu, na to samo wychodzi.

Oryginalny tytuł: Wszyscy moi przyjaciele nie żyją

Produkcja: Polska, 2020

Dystrybucja w Polsce: Netflix

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *