Prawdziwy romans (1993)

1993 to musiał być naprawdę fajny rok. To właśnie wtedy Polska ratyfikowała Europejską Konwencję Praw Człowieka, w kinach miał premierę film Trzy kolory: Niebieski, urodziłem się ja, a Quentin Tarantino dał się zauważyć światu jako scenarzysta omawianego tutaj filmu Prawdziwy Romans nieżyjącego już reżysera Toniego Scotta.

Kiedy film ten trafił do kin, zarówno publiczność, jak i krytycy nie mogli polegać na renomie Tarantino. Dzisiaj oglądając film Scotta, nawet średnio obeznany z kinem gatunku widz zobaczy, że jest to dzieło na wskroś wręcz „tarantinowskie”, pełne zabawnych dialogów, odniesień do popkultury i będący w zasadzie swoim własnym gatunkiem, który wiele twórców na przestrzeni lat pragnęło naśladować.

Mieszkający w Detroit samotny entuzjasta komiksów i filmów Kung-Fu poślubia dziewczynę na telefon, zabija i kradnie kokainę jej alfonsa, a następnie ucieka do Los Angeles w celu spieniężenia towaru. W ślad za nim rusza uzbrojona po zęby sycylijska rodzina mafijna, lokalna policja planuje obławę na potencjalnego klienta, a przyjaciel bohatera pragnie w końcu na dobre wystartować z karierą aktorską. No dzieje się.

Prawdziwy Romans to wypadkowa zarówno bezpretensjonalnego stylu reżysera, odpowiedzialnego choćby za Top Gun (1986), jak i autorskiego sznytu Tarantino. Komedia romantyczna żyje tutaj w symbiozie z mrocznym, brutalnym thrillerem narkotykowym, pełnym osobliwych postaci dokonujących na ekranie naprawdę niecnych czynów! Różowy cadillac i szybki numerek w budce telefonicznej poprzedzony jest brutalną egzekucją, a zachwycanie się filmami o Wietnamie kwituje wielka strzelanina.

Kolejnym znakiem rozpoznawczym kina Tarantino jest również wyśmienicie dobrana obsada, na którą składają się aktorzy najgrubszego kalibru. A ci robią tutaj taką robotę, że naprawdę głowa mała! Wystarczy wspomnieć scenę przesłuchania Denisa Hoopera przez grającego cyngla Christophera Walkena i dialog o tym, komu Sycylijczycy zawdzięczają swoją karnację, czy Brada Pitta w roli wiecznie upalonego ziomka jednego z bohaterów. Kultowość w wydaniu instant.

Nie sposób też odbierać Prawdziwego Romansu jako historii biograficznej samego Tarantino. To przecież opowieść o samotnym entuzjaście popkultury pracującym w sklepie z komiksami – Quentin dużą część swojego życia spędził za ladą wypożyczalni kaset VHS – który poznając piękną blondynkę, ucieka do Los Angeles spełnić swoje marzenia. Dla wielu „geeków” lat 90. był to wręcz mokry sen, a bycie antybohaterem kusiło bardziej, niż bycie krystalicznie czystym herosem.

A wszystko to podlane gęstym sosem ostatniej dekady ubiegłego wieku, kiedy niezależni twórcy kina dochodzili do głosu. Na całe szczęście dorobek Scotta pozwolił ubrać ten „hipstersko-fanowski” film w grubą otulinę mainstreamu, przez co Prawdziwy romans trafił do tak wielu osób. Gdyby obraz ten kręcił sam Quentin, myślę, że jego przystępność mogłaby posiadać o wiele wyższy próg. W końcu w którym innym filmie mamy Vala Kilmera w roli iluzorycznego Elivsa Presleya chwalącego bohatera za udaną transakcję kokainą?

Dla wielu widzów, nawet tych, którzy kino traktują jako swoje główne okno na kulturę, Prawdziwy Romans może wejść w kanon filmów ulubionych. To podkręcone na maksa lata 90. w pigułce, idealny film zwiastujący nieuchronny koniec usnutego przez Huntera Thompsona „Amerykańskiego Stulecia”. Bo trudno o bardziej jankeskie dzieło, w którym główną dietę stanowią hamburgery i dietetyczna coca-cola. Później już nic nie było takie samo.

Oryginalny tytuł: True Romance

Produkcja: Francja/USA, 1993

Dystrybucja w Polsce: AGORA S.A.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *