Rick And Morty – sezon 5 (2021)

Trudno jest mi pisać o serialu takim jak Rick And Morty, ponieważ zdecydowanie nie posiadam odpowiednio wysokiego IQ (heh). Oczywiście łapię większość popkulturowych odniesień, kilka naukowych teorii czy też rozumiem próby obśmiania naszej rzeczywistości. I tak, uwielbiam ten serial całym sercem, zakochując się w nim bezpamięci od drugiego odcinka.

Na piąty sezon czekałem niecierpliwie ja i prawie wszyscy moi znajomi. Od czasu finału czwartej serii nie można było narzekać na jakąś posuchę w kwestii swojej ulubionej animacji, a sam czas oczekiwania na kontynuację był o wiele krótszy niż to, do czego przyzwyczaili nas jego twórcy. A z informacji jakie dochodzą nas z Internetu, wiemy, że podkręcili oni producencką śrubę!

Ale przecież jestem tu po to, by opowiedzieć trochę o piątym sezonie. Ten po dłuższym zastanowieniu się wypada w mojej opinii zdecydowanie słabiej niż najlepsze odsłony serii – mowa o drugim i trzecim sezonie oczywiście. I łatwo jest sobie podzielić ten sezon na trzy, mocno nierówne kawałki. Różnica między nimi wdioczna jest bowiem gołym okiem, zarówno w jakości, jak i narracji.

Zaczynamy od mocnego uderzenia i pierwszych trzech odcinków, które stanowią esencję całego serialu. To fantastyczne, krótkie i zamknięte opowieści działające we własnych wszechświatach. Oczywiście znajdziemy tutaj jakieś elementy składające się na charaktery naszych ulubionych postaci, jednak i bez tego jest to poprostu fantastyczna zabawa, do której przyzwyczaili nas twórcy. Nieskrępowana wyobraźnia znajduje ujście w historii o Panie Nimbusie i romantycznej relacji Morty’ego z Planetiną – superbohaterce będącej w zasadzie ekoterrorystką.

Załamanie następuje w środku sezonu, kiedy wracamy do tego, co tak bardzo wkurzało mnie poprzednio. Chodzi oczywiście o takie dość proste parodiowanie znanych serii i tropów popkulturowych. Odcinki opowiadające o inwazji wielkich plemników zwieńczone wielkim, kazirodczym dzieckiem świadczą o tym, że dla mnie seria podążyła złą drogą. Chyba jedyną rzeczą, która trzymała mnie przy ekranie był niesłabnący poziom animacji i nadzieja, że jeszcze się pozytywnie zaskoczę.

I tak sobie myślałem, że droga ta szybko pogrąży serial w zapomnieniu. Wtedy jak grom z jasnego nieba spadł na mnie epizod Rickternal Friendshine of the Spotless Mort, w którym najebany Rick wchodzi do głowy swojego dawnego przyjaciela z nadzieją, że będzie w stanie wrócić mu życie. To jednocześnie smutny i dający pełnie nadziei odcinek, który znów przywraca serial na najlepsze tory. Nie chcę też rzucać na prawo i lewo spoilerami, ale powiem tylko, że składający się z dwóch części finał wraca do tego, na co fani czekali od sezonu numer 3!

Uwaga spoiler!

W ostatnim epizodzie wracamy do cytadeli Ricków i wątku złego Morty’ego. To, w jaki sposób Dan Harmon pociągnął dalej historię znaną z końcówki sezonu trzeciego, naprawdę budzi nadzieję na to, jak będzie wyglądał krajobraz kolejnych części. To również fajna podkładka pod to, by pokazać, jak bardzo toksyczna jest relacja tytułowych bohaterów – naprawdę, wykorzystanie wron jako zastępstwa dla wnuka jest strzałem w dziesiątkę!

Nie będę wieńczył tego tekstu słowami „polecam” lub „nie”. Rick And Morty to już marka o globalnym zasięgu, która zgromadzi przed ekran ogromną liczbę widzów. Ja z wypiekami czekałem na kolejne epizody, nawet wtedy, kiedy serial gubił się gdzieś w gimnazjalnych parodiach Hellraisera: Wysłannika piekieł (1987) czy Neon Genesis Evangelion (1995-96). Nawet pokuszę się o stwierdzenie, że pominięcie trzech środkowych odcinków wyjdzie odbiorcy na dobre! Ale co ja tam wiem, tak jak wspomniałem na początku, moje IQ skutecznie uniemożliwia mi czerpanie pełni radości z oglądania.

Oryginalny tytuł: Rick and Morty

Produkcja: USA, 2021

Dystrybucja w Polsce: HBO GO

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *