Już od pierwszych zapowiedzi Babilon Damiana Chazelle dzielił publikę na tych, którzy zachwycali się wizualnym przepychem i tych, dla których już na etapie zwiastuna produkcja ta traciła bełkotem. W sumie jakież to typowe dla dzieła, które opowiada o historii Hollywood, miejsca tętniącego zarówno blichtrem, jak i wszelką ludzką deprawacją. Dlatego też stałem z boku tego całego zamieszania związanego z premierą, czekając sobie spokojnie na moment, kiedy akurat będę miał do zagospodarowania trzy godziny wolnego czasu.
„Seks, narkotyki i łajno słonia” – pamiętam takie hasło rzucone gdzieś w mediach społecznościowych na temat filmu Chazella. Inni mówili o nim jako o groteskowej wersji Pewnego razu… w Hollywood (2019) Tarantino. Wiecie co? Nijak mnie to nie przekonywało, a film Quentina tak dobrze zaspokoił moją potrzebę kinofilskiego grzebania w historii, że nie potrzebowałem powtórki. Ale cholera, to głośny film z Margot Robbie i Bradem Pittem, epopeja, którą wypada zobaczyć.
Babilon rozpoczyna się na zakurzonym kawałku pustyni w Południowej Kalifornii w latach dwudziestych XX wieku wraz z dostawą słonia, który będzie jedną z atrakcji na ekskluzywnej domówce w Hollywood. Biedny zwierz, który albo przeczuwa katastrofę, albo przeżywa wczesny etap zapadnięcia w paranoję, gwałtownie wypróżnia w kierunku kamery. Jakkolwiek obscenicznie to nie zabrzmi, ten początek sprawił, że moje zainteresowanie filmem wzrosło na tyle, by przysiąść do niego na te trzy godziny.
Głównym bohaterem filmu jest Diego Calva (Manuel Torres), ambitny, meksykański imigrant w Los Angeles 1927 roku, który marzy o pracy w przemyśle filmowym. To właśnie on podczas alegorycznej sekwencji otwierającej film pomaga pchać ciężarówkę przewożącą słonia na pustynne wzgórze w drodze na jedno ze spektakularnych przyjęć organizowanych przez jego szefa, hollywoodzkiego producenta Dona Wallacha (Jeff Garlin). 30-minutowy prolog zawiera narkotyczną orgię, wyuzdany seks i wiele pomniejszych historii. Gwiazda kina niemego Jack Conrad (Brad Pitt) rozstaje się ze swoją ostatnią żoną (Olivia Wilde), zanim ten wejdzie na trwającą imprezę. Jego przyjaciel George (Lukas Haas) rozważa samobójstwo, muzyk Sidney Palmer (Jovan Adepo) gra na trąbce ze swoim zespołem, a twórczyni tytułów Lady Fay Zhu (Li Jun Li) wykonuje na scenie homoerotyczną burleskę.
Chazelle prowadzi nas przez trzy dekady historii amerykańskiego kina. Jesteśmy zatem świadkami formowania się tej gałęzi sztuki, od wielkich, historycznych i niemych widowisk, poprzez wprowadzenie do ogólnego użytku rejestracji dźwięku czy kulturowych uwarunkowań, jakie wpływały na ówczesną branżę. A ta przypomina tutaj swoisty Dziki Zachód, miejsce, w którym najlepiej odnajdują się wszelkiej maści kombinatorzy, gangsterzy i łgarze. Gwiazdy filmowe są rozbestwiane, ale także manipulowane, wykorzystywane i traktowane jak drogie ruchomości. Operatorzy, muzycy, dźwiękowcy i wszyscy inni mają znacznie gorzej.
Dzieło tak pokaźne pod względem objętości, jak Babilon, oczywiście bez większego problemu mieści w sobie te wszystkie historie, a Chazelle jako reżyser i scenarzysta w jednym stara się jak może, by ten seans uczynić jak najbardziej przyjemnym. Niestety, jak to w życiu bywa, film ma momenty przestojów, które zwyczajnie wieją nudną. Na całe szczęście pomiędzy nimi twórca wcisnął tak energetyczne momenty, jak walka Margot Robbie z pustynnym wężem czy… zjedzenie żywego szczura. Te chwile każą nam zastanowić się nad tym, czy reżyser chciał przedstawić nam kronikarską wizję tego, jak kiedyś wyglądało Hollywood, czy zabrać nas w nasączoną kwasem wariację na jego temat. Szczerze? Wolę to drugie podejście!
Co więcej, próby nadania filmowi cech sprośnej komedii nie są mocną stroną Chazella. Gag o biegunce słonia był udany, ale tylko na początek. Wszystkie pozostałe żarty działają przeciwko poważnemu tonażowi dzieła, które napędza tę całą historię. Ponieważ kiedy film się uspokaja, przestaje pozować i skupia się na rzemiośle filmowym, staje się czymś wyjątkowym. Czymś, co potrafi naprawdę złapać nas za serce i pokazać, że więcej od tony kokainy waży ta jedna łza, która ląduje na celuloidowej taśmie.
Jest jednak coś pouczającego w tym całym osobliwym spektaklu, który może być zarówno listem napisanym zatrutym atramentem, jak i walentynką, dekadencką celebracją. Chazelle, jako reżyser imponujących spektakli i scenarzysta często pochopnych, źle sformułowanych pomysłów, nie jest wystarczająco silny, aby tchnąć w takie dzieło więcej życia. Musiałby albo znacznie bardziej kontrolować, albo znacznie mniej kontrolować swoje instynkty. Tutaj bilans plusów, jak i minusów daje nam dzieło poprawne. Stąd dziw bierze, skąd te narzekania widzów. W sumie zachwyty też mnie zastanawiają.
Oryginalny tytuł: Babylon
Produkcja: USA, 2022
Dystrybucja w Polsce: primevideo.com
Nałogowy pochłaniacz popkultury, po równo darzy miłością obskurne horrory, Star Wars i klasykę literatury.