Miłość i psychodelia (2020)

Timothy Leary to była prawdziwa gwiazda rocka wśród psychologów. Piorunujące spojrzenie, bujna grzywa, uwydatniony podbródek i pełen śnieżnobiałych zębów uśmiech. Nic więc dziwnego, że oprócz łykania kolejnych kwasów i propagowania ich terapeutycznych zastosowań, tak bardzo lubował się w kontaktach z kobietami. Był po prostu guru globalnej sekty, ikoną kontrkultury i człowiekiem, którego wkład we współczesną medycynę wciąż pozostaje skrupulatnie niedoceniony.

Oczywiście to on jest głównym bohaterem dokumentalnego filmu Miłość i psychodelia zdobywcy statuetki Oscara za Mgły wojny: Jedenaście lekcji z życia Roberta S. McNamary (2003) Errola Morrisa. Jego historia przedstawiona jest ustami Joanny Harcourt-Smith (tak, ma ona polskie korzenie), kobiety, która była jego kochanką podczas najbardziej burzliwych lat życia, pościgu przez amerykańskie władze i ostatecznego pójścia przez na współpracę, by tylko wcześniej opuścić zakład karny.

Okazuje się ona niezwykle ujmującą gawędziarą mającą wiele do powiedzenia na temat kwaśnej, romantycznej więzi, którą, jak twierdzi, często żonaty Leary określaj mianem „doskonałej miłości”. Co prawda ten przesączony LSD romans trwał tylko pięć lat, z których kilka przypadło na okres, kiedy Leary przebywał w więzieniu w Kalifornii. Charakter paryskiej dziedziczki, która bawiła się z ówczesnymi ikonami (kontr)kultury brzmieć może bardzo sztampowa, ale Harcourt-Smith mówi nam wprost, że to status najbardziej niebezpiecznego Amerykanin na ziemi tak bardzo kręcił ją w Timothym.

Lata 70. w USA to okres, który kręci mnie wyjątkowo mocno. Prezydent Nixon wypowiedział wojnę skierowaną w kulturę narkotykową, co było związane z jego walką z przestępczością, a Leary pozostał starzejącym się chłopcem z plakatu, który nadał doświadczeniu narkotykowemu wysoką wiarygodność. Podszedł do tego w sposób naukowy, rzetelny, a rezultacie został uznany za przestępcę. Na początku 1973 roku, szukając azylu za granicą, uciekał z Lozanny do Wiednia, Bejrutu i Kabulu, a wszystko to w celu uniknięcia ścigających go władz amerykańskich.

Morris najlepiej czuje się, kiedy wędruje po mrocznych korytarzach niewiarygodnych opowieści swoich bohaterów. Czy są one prawdziwe? Nie wiem i poza nimi nie wie tego chyba nikt. Niezależnie od tego, jak naprawdę potoczyła się ich historia, Harcourt-Smith jest, jak już wspomniałem, wręcz złotoustym przewodnikiem. Prowadząc nas przez swoją historię, daje Miłości i psychodeli wystarczająco dużo zawrotnej energii, by zanurzyć nas w fantasmagorycznym bajorze dziwacznych anegdot i spekulacji. Jak się okazuje, fanka Rolling Stones, która zakochała się w buntowniczym, byłym filozofie z Harvardu, staje się zachwycającym punktem wyjścia do żywiołowej, nostalgicznej wycieczki kontrkulturowej, która dodaje przejmującego akcentu ostatecznej zdradzie, jaka doprowadziła ich wspólną sagę do końca.

Morris, którego głos od czasu do czasu słyszymy zza kamery, traktuje ten film jako prawdziwy thriller z surrealistycznymi, paranoicznymi akcentami, zaczynając od sugestii, że Harcourt-Smith mogła być jakąś wtyką CIA. Ścieżka dźwiękowa złowieszczo pulsuje i brzęczy jak coś, co mogłoby zasilić soundtrack jednego z sensacyjnych filmów Martin Scorsese. Podczas seansu dane nam również będzie usłyszeć taśmy szpulowe z wypowiedziami Leary’ego, które żartobliwie sugerują, że skrywa on jakiś wielki sekret. W końcu znajdziemy tutaj wzmiankę o tym, że uciekł z więzienia z pomocą członków Weather Underground, skrajnie lewicowej bojówki działającej od końcówki lat 60.

Jednak Morris spędza zaskakująco mało czasu na próbach dotarcia do sedna tego, co faktycznie wydarzyło się między Learym i Harcourt-Smith, a koniec ich związku zajmuje ledwie więcej niż minutę czasu ekranowego. Chociaż tytuł pochodzi z pamiętnika Harcourt-Smith, nie jest ona wymieniona jako producentka, a Morris z pewnością nie traktuje jej słów jako ewangelii. Zamiast tego pozostaje przy jej obsesji na punkcie Leary’ego, kiedy ponownie puszcza taśmy, które Leary nagrał dekady temu i pozostawił w rękach swojej ukochanej.

Nawet po siedemdziesiątce Harcourt-Smith, która zmarła w 2020 roku, wciąż emanuje figlarnym, uwodzicielskim i zmysłowym urokiem, który kusił Leary’ego wiele lat wcześniej. Chociaż nie do końca posiada ona charyzmę i „ciężar” poprzednich bohaterów Errola Morrisa jak Robert S. McNamara, Stephen Hawking czy nawet Steve Bannon, sama w sobie jest zniewalająco ekscentryczną postacią. Wydaje się, że to tylko kwestia czasu, zanim jej dziwaczna opowieść zostanie przepisana w Hollywood. Film nie rozwiązuje paradoksów życia Leary’ego, ale znajduje się w tym niepewnym obszarze między faktami a zmyślonymi farmazonami, w którym jego twórczość zyskuje na znaczeniu, a to całkiem względem niej znacząca podróż.

Oryginalny tytuł: My Psychedelic Love Story

Produkcja: USA, 2020

Dystrybucja w Polsce: Millennium Docs Against Gravity

 

 

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *