Pomimo całkiem intrygującego pomysłu, nie byłem fanem mającego swoją premierę na Netflixie w 2018 roku horroru Nie otwieraj oczu. Tamten film okazał się po prostu nijakim, pozbawionym gęstszego klimatu straszydłem, które mogło wylać się tylko spod korporacyjnych trybików streamingowego giganta. Ale cholera, wciąż idea tajemniczych bestii, na które samo spojrzenie skutkuje popełnieniem samobójstwa, jest dla mnie na tyle ciekawy, że dałem zielone światło kolejnej produkcji z tego uniwersum.
A nóż widelec ktoś będzie miał na to jakiś świeży pomysł, a przeniesienie akcji do Barcelony mogło skutkować choćby ciekawszym settingiem, niż klasyczne, amerykańskie miasteczko. Dlatego też, gdy tylko znalazłem chwilę, a szczęśliwie było to praktycznie w dzień netflixowej premiery Nie otwieraj oczu: Barcelona, zasiadłem przed ekranem bez żadnych uprzedzeń, choć oczywiście z delikatnie migoczącą lampką ostrzegawczą gdzieś z tyłu głowy.
Jednak porzućmy moją niekompetencję w ocenie, bo pierwszy Bird Box był nieprawdopodobnym hitem 2018 roku i pozostaje jednym z najwcześniejszych sukcesów filmowych Netflix. Jego założenie, dla tych, którzy szybko zapominają o fabule filmów dostępny na jednej z wielu platform streamingowych, można skrócić do: tajemnicze potwory stąpają po całym świecie. Każdy, kto spojrzy na bestie, jest natychmiast zmuszony do zabicia się w jakimś nieuniknionym, półreligijnym zachwycie. Pierwszy film nie wyjaśniał nam praktycznie a żaden sposób, czym były potwory, ani nie przedstawiał większego tła. Dramat nie wynikał z mitologicznych wyjaśnień, ale z obserwacji, jak nasi bohaterowie próbowali przetrwać ekstremalne okoliczności.
Jak mówi nam podtytuł kolejnej części, przeniesieni zostajemy na zupełnie inny kontynent. Jest to moim zdaniem zajebiste posunięcie, bo zamiast kombinacji scenariuszowych pchających znane nam już postacie w przód, otrzymujemy zupełnie nową ekipę, która zmuszona będzie przeżyć te same, najbardziej dramatyczne historie. A mowa tutaj o początkach kataklizmu, kształtowaniu się nowego świata i próbie odnalezienia się w nim. Tym razem naszym bohaterem jest Sebastián (Mario Casas), mężczyzna, który widział bestie, ale nie miała na niego samobójczego wpływu. Zamiast tego nabrał przekonania, że stworzenia te są aniołami, a jego zadaniem jest przyprowadzanie do nich innych.
Jeśli kogoś przerażało pierwsze Nie otwieraj oczu, jego kolejna część ma na to już niestety mniejsze szanse, nie ma takiego samego efektu. Wielka w tym zasługa tego, że Barcelona w totalnej opozycje do oryginału stara nam się wytłumaczyć dokładnie wszystko, co widzimy na ekranie. Wiecie, w 2018 roku był ten pierwiastek tajemnicy, jak wyglądają i czym są tajemnicze istoty, czy to tylko zbiorowa paranoja, a może boska interwencja? Nie będę Wam psuł seansu wyjaśnieniami, bo może dla kogoś będzie to jakieś zaskoczenie, ale cholera, twórcy poszli po najprostszej linii oporu, serwując nam pseudonaukową paplaninie na podstawie teorii wyprowadzonej przez pierwszego lepszego dzieciaka z uniwerku.
Pierwszy Bird Box w większości dział się w prowincji lub nawet w dziczy, gdzie Sandra Bullock próbowała doprowadzić dwójkę swoich dzieci do bezpiecznego schronienia. Zmiana scenerii w Barcelonie natychmiast nadaje inne tempo fabule, gdyż z gruntu rzeczy bardziej efektowne jest obserwowanie skutków zniszczeń w scenerii rozległej metropolii. Ponadto, obejmując wielokulturowe życie Barcelony, spin-off może również wprowadzić zróżnicowaną obsadę postaci, która znacznie poprawia niewielką i typową grupę ocalałych z pierwszego filmu. Zadbano tutaj nawet o tak miły detal, jak bariery językowe, które nadają całości poczucia realizmu. Jednak to tempo jest moim zdaniem zbyt wartkie jak na film, który jednak przez pewien czas gra naszej niewiedzy. W sumie otwierająca film scena to w zasadzie pościg autobusem przez opuszczony dworzec.
No i te postacie, choć różnorodne kulturowo, są napisane tak płytko, że nie sposób im jakkolwiek kibicować. Istnieją pewne sugestie, że Sebastian niekoniecznie jest dobrym człowiekiem, a twórcy starają się nam zamieszać w głowie dylematem, kto zasługuje na przetrwanie. Jednak informacje, które otrzymujemy, nie są wystarczające, aby z pasją zająć pewne stanowisko. Wszytko wygląda tak, jakby film został posklejany z ostatnich, głośnych nagłówków serwisów informacyjnych, na czele z ostatnią pandemią i światową paniką, starając się nam dać moralizatorski horror na poziomie tych, które ostatnimi laty naprawdę odświeżyły ten gatunek.
Nie uważam, by czas poświęcony na Barcelonę był słusznym wyborem. Nic nowego do tematu paranormalnej apokalipsy on nie wnosi, bazując na tych wszystkich gatunkowych kliszach, które nieco bardziej rozgarnięty widz rozgryzie przed połową seansu. Czy podobał mi się bardziej niż oryginał? Myślę, że zapomnę o nim równie szybko. Z drugiej jednak strony zakończenie filmu sugeruje, że pójdzie to w stronę bardziej rozbuchanego science-fiction i może w tej konwencji marka ta odnajdzie się lepiej. A teraz powiedźcie mi, jak to świadczy o filmie, którego cały wysiłek skupiony jest na zapowiedzeniu nam następnej części?
Oryginalny tytuł: Bird Box Barcelona
Produkcja: Hiszpania, 2023
Dystrybucja w Polsce: netflix.com
Nałogowy pochłaniacz popkultury, po równo darzy miłością obskurne horrory, Star Wars i klasykę literatury.