Freestyle (2023)

Freestyle Macieja Bochniaka miał wobec mnie złą prasę, bo reklamowany był głównie jako film skupiony wokół rodzimego rapu i kultury hip-hop. A jako że wypadałem z niej dobrych parę lat temu, choć nigdy w jej obrębie jakoś bardzo nie partycypowałem, to jawił mi się ten tytuł jako coś, co zadowolić może jedynie współczesne dzieciaki. Bo pozwalając sobie na chwilę prywaty, współczesny rap nie ma dla mnie nic do zaoferowania prócz czystego eskapizmu, a twórcy tacy jak choćby Kuba Knap, to tylko wyjątek od reguły.

No ale w końcu nadszedł ten dzień, dokładnie 13 września roku pańskiego 2023, kiedy to na Netflix wjechał Freestyle i nagle wszyscy, w tym oczywiście też ja, którzy tak szczekali przed premierą, musieli nabrać wody w usta. Cała ta nadęta otoczka hip-hopowa to tylko niepotrzebny w sumie dodatek do skutecznie trzymającej w napięciu historii ulicznej, która oczywiście pociągnięta grubą kreską, stanowi bardzo potrzebny powiew zachodniego kina gatunku na naszym własnym, zakopconym krakowskim smogiem poletku.

W centrum tej opowieści jest Diego (Maciej Musiałowski), młody chłopak po odwyku i z ulicznym bagażem, który właśnie w muzyce rap próbuje odnaleźć nowy sposób na życie. Jednak podczas rutynowej i w domyśle jednorazowej transakcji z naszymi słowackimi sąsiadami, wpada w tarapaty z narkotykami, policją i starymi gangusami na pierwszym palnie. Chłopak staje się zakładnikiem napędzającej się spirali kłopotów, a świat, od którego skrupulatnie się odcinał, wciąga go w swoje trzewia.

Jak już pisałem w poprzednim akapicie, wątek rapu, choć istotny w budowie głównego bohatera, to raczej koniunkturalna próba dotarcia z filmem do większego grona odbiorców. Na całe szczęście jest to tylko dopisany aneks, nie serce filmu. A to bije naprawdę mocno i od pierwszych chwil łapie widza za grdykę trzymając (no prawie) do samego finału. To trochę taki Żulczyk pisany na koksie, bo choć stylistyka znajoma, wiele momentów może sprawić poczucie deja vu, to jakoś tak szybciej, intensywniej i bardziej gorączkowo się tu wszystko dzieje.

Już w sieci krążą porównania Bochniaka do braci Safdie, gości, którzy stoją za Nieoszlifowanymi diamentami (2019) i cenionym przeze mnie nieco bardziej Good Time (2017) z Robertem Pattinsonem w roli głównej. Nie jest to porównanie idące za daleko, bo właśnie do tego drugiego filmu najłatwiej porównać Freestyle. Ja jednak widzę tutaj również mocną inspirację wczesnymi dokonaniami Nicolasa Winding Refna, zwłaszcza jego trylogią Pusher (1996-2005), jednak to już nieco dalej posunięte skojarzenie, bo jednak Bochniakowi brakło nieco odwagi w rozwijanych przez film wątkach.

I bez spoilerów mówię tutaj o zakończeniu, które jest, krótko mówiąc okropne. Ewidentnie napisane na kolanie, pośpiesznie sprowadzające na bohaterów chwilowy happy end przerwany rychłą zapowiedzią drugiej części. Chcę wierzyć, że scenarzysta miał na to wszystko zupełnie inny pomysł, ale przyszedł smutny pan z działu sprzedaży Netflixa i powiedział coś w stylu „to siądzie, nakręcimy drugą część, będzie kasa”. Tak oto dostaliśmy naprawdę solidne kino, które jeśli okroić z tego patetycznego, naiwnego zakończenia, byłoby całościowo jedną z najciekawszych premier tego roku na krajowym rynku.

Mimo wszystko warto na Freestyle poświęcić czas, bo jego konsekwentnie budowane napięcie to coś, czego ze świecą szukać w miałkich jak namoczony krakowski precel produkcjach innych twórców znad Wisły. Co prawda jest to trochę szczeniacka wariacja na temat półświatka, która z Krakowa robi teren działania dla mafijnej rodziny w stylu Ojca chrzestnego (1972), tak jestem w stanie zupełnie kupić ją w ramach obranej przez twórców konwencji. Tutaj nie ma miejsca na jakąś wiwisekcję współczesnych środowisk marginesu, źli ludzie mają być źli i w tym swoim byciu czarnymi charakterami odpowiednio cool. A jeśli szukacie czegoś bardziej poważnego, to zawsze zostają Wam kryminalne podcasty, to jest tylko i aż kino czysto rozrywkowe.

Oczywiście pomijam tutaj takie aspekty jak czasami mocno wątpliwe aktorstwo bohaterów orbitujących wokoło Musiałowskiego, bo to trochę szukanie dziury w całym. Ja tam się jaram, że ktoś w Polsce ma odwagę robić takie filmy, bez ambicji tworzenia międzypokoleniowej epopei, jednak ze smakiem i odpowiednim do ciężaru gatunku pietyzmem. Poza tym lubię się pozytywnie zaskakiwać, a Freestyle sprawił, że już po pierwszych dwudziestu minutach plułem sobie w brodę, zarzucając winę przedwczesnego ocenienia dzieła. Może nie potrzebuję sequela, prequela ani robiącego za spin-off serialu, wystarczy mi ten jeden film, który zwyczajnie działa. Ale to Netflix, w kapitalizmie rzeczy umierają wyeksploatowane do cna.

Oryginalny tytuł: Freestyle 

Produkcja: Polska, 2023

Dystrybucja w Polsce: netflix.com

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *