Konferencja (2023)

Kiedy czytam, że jakiś film podejmuję ważną dziś krytykę kapitalizmu, wypuszczam z przerażeniem powietrze i wzruszam ramionami. Obecnie takie wytkanie błędów jednego z najbardziej zbrodniczych i wadliwych systemów w historii świata jest mu na rękę, bo znajduje się na to koniunktura, więc można go, nomen omen, skapitalizować. Z drugiej strony jednak każde wskazanie widowni, że istnieje jakaś alternatywa, jest na wagę złota.

Niestety, wypuszczona na Netflix szwedzka Konferencja nie stara się nam pokazać żadnej reformatorskiej ścieżki, grzęznąć w sztampowej formule niby zaangażowanego kina siekanego. Szkoda, bo Szwecja jako kraj jest dla mnie wzorem odpowiedzialnie prowadzonej polityki socjal-demokratycznej, więc na papierze film tamtejszej produkcji posiada wszystkie referencje, aby podjąć rękawicę walki o lepsze jutro. Tylko że zamiast stając do boju, woli iść pod rękę z tym, co „krytykuje”.

Gdzieś na szwedzkiej prowincji ma powstać nowe centrum handlowe, a długa droga do wmurowania kamienia węgielnego zmusza pracowników samorządu firmy inwestycyjnej do intensywnej pracy. Aby omówić jedno czy drugie zagadnienie i wspólnie poplotkować na kolegów, zespół zostaje oddelegowany, by spędzić weekend w kurorcie nad jeziorem. Jednak na magnetycznej tablicy rozpisane będą nie tylko pomysły jak przyciągnąć kolejnych inwestorów, ale również plany na przeżycie. A to dlatego, że naszą grupę korposzczurów wziął sobie za cel maniakalny morderca.

Na poziomie scenariusza Konferencja nie ma do zaoferowania niczego więcej niż bycie quasi remakiem pierwszej części Piątku 13-tego (1980). W zasadzie całe sekwencje, ujęcia i sposoby pozbawiania kolejnych postaci życia są w zasadzie zerżnięte z tamtego klasycznego slashera. Nie mówię, że to źle, bo jeśli już naśladować, to najlepszych, a formuła bycia horrorem o mordercy i grupie ofiar jest praktycznie niewyczerpalna w swej prostocie. Ale ten film jest po prostu tak niewyszukany, że w jego zachłyśnięciu się prostotą nie ma miejsca na żaden niuans.

Dlatego też film ma wszelkie predyspozycje do tego, by stać się hitem oglądalności na Netflix. Morderca w pamiętliwej masce? Jest. Sporo bardzo prostego, uniwersalnego humoru? Jest! Zgraja stereotypowych postaci, z których praktycznie żadnej nie da się polubić? Jest. Fasada walki z systemem pod płaszczem grubo ciosanej satyry zrozumiałej dla wszystkich? O tym już chyba nie muszę mówić. Konferencja wypada wręcz karykaturalnie, będąc produktem nastawionym na zysk, paradoksalnie przeciwstawiając się korporacyjnemu establishmentowi. Ale jest jak influencer, który nosi plecak z Che Guevarą w ramach opłaconej reklamy przez firmy go produkującą.

Dość już jednak pastwienia się nad ambicjami twórców Konferencji bo jednak w pierwszym zderzeniu jest to przede wszystkim slasher. I niestety muszę przyznać, że jako taki umiarkowany fan kina siekanego na tym tytule walczyłem ze snem! To chyba przez to, że gdzieś miałem postacie kolejno eliminowane przez jakże głupio wyglądającego mordercę. Oprócz może dwóch scen, morderstwa w basenie i tego z użyciem młota, reszta jest zwyczajnie odtwórcza i mało emocjonująca, a jak to mówi powiedzenie, dwie jaskółki wiosny nie czynią. Poza tym to bycie „heheh satyrą na kapitalizm i korpo” zamyka go w ramy pastiszu, więc trudno tutaj o jakieś głębsze emocje.

Uwaga na mały spoiler! Jednym chyba pozytywnym zaskoczeniem, jaki znienacka uderzyło mnie podczas seansu, jest to, jak film podchodzi do swojego mordercy. Bardzo lubię, kiedy ten pozostaje tajemniczy do końca opowiadanej historii i Konferencja ten zabieg właśnie wykorzystuje bardzo zgrabnie. Spodziewałem się, że dostaniemy klasyczną scenę rodem ze Scooby-Doo, tymczasem historia zwyczajnie machnęła ręką na tożsamość absurdalnie wyglądającego killera. Z drugiej strony jednak czy to ważne kto zabija? Jeśli czarny charakter dostałby całą podbudówkę, zapewne byłaby ona równie generyczna, co reszta postaci. W sumie strzępy jego historii już takie są.

Skończmy jednak już to pastwienie się nad filmem, bo choćby pod względem czysto produkcyjnym jest on całkiem sprawnie zrealizowany i nie odstaje od netflixowych standardów. Choć jest to kolejna cegiełka w wizerunku streamingowego giganta stawiającego go w pozycji rzucającego kamieniem dzieciaka w kordon policji na marszu klimatycznym, jednocześnie obwieszonego logówkami z sieciówek i najnowszym iPhonem w kieszeni. Może to i śmieszne, dla kogoś pewnie urocze, ale dla mnie jednak żałosne. Chyba jednak wolę, jak pomiędzy maczetą i ofiarą nie stoi żadna, aktualnie modna ideologia.

Oryginalny tytuł: Konferensen

Produkcja: Szwecja, 2023

Produkcja: netflix.com

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *