Biedne istoty (2023)

W końcu po oczekiwaniu, pompowaniu balonika ekscytacji, kreowania sobie w głowie czym są, a czym nie są, mogłem zasiąść w kinowym fotelu i obejrzeć Biedne istoty Yórgosa Lánthimosa. Przyznam szczerze, że wszystko, co sygnowane jest nazwiskiem greckiego reżysera, przeszywa mnie przyjemnym dreszczem podniecenia, bo jest to obecnie jeden z moich ulubionych twórców kina. Dlatego też niniejsza recenzja pisana jest z perspektywy kogoś, kto nie potrafi być na tym polu obiektywny. Ale recenzja, wedle moich standardów, obiektywna być nie musi.

Cieszę się niezmiernie, że postać taka jak Lánthimos przedarła się z impetem do głównego nurtu, bo jest to artysta jak mało który korzystający z niezmierzonych pokładów swojej wyobraźni by mówić nam o rzeczach trudnych, nierzadko zmuszając do dyskusji i rewidowania własnych poglądów. Biedne istoty są wydarzeniem głośnym w świecie kina, co oczywiście obdziera je niejako z szat elitarności, którą czułem oglądając Alpy (2011) czy Kinettę (2005). To dobrze, bo my się w elity już nie bawimy, a film, jako wciąż popularny nośnik kultury, jest przecież dla wszystkich.

Czy jest to, jak wskazuje wielu, najbardziej przystępny film Yórgosa? W pewnym sensie tak, choć wydaje mi się, że jego poprzedni projekt, również nominowana do Oscara Faworyta (2018), była obrazem o wiele bardziej „normickim”. Tam reżyser trzymał się jeszcze jakichś historycznych realiów, by tutaj popuścić wodzę fantazji w każdym kierunku, pokazując nam, że granica wyobraźni zaczyna się tam, gdzie kończą się nam potrzebne do jej opisania słowa. I ja w tę osobliwą przygodę dałem się wciągnąć całym sobą. Kino dla każdego? Zdecydowanie nie! Bo w swej osobliwości jest to film, który może zasiać za dużo zamętu w głowach bardziej zamkniętych mentalnie widzów.

Tym razem reżyser bierze na warsztat uniwersalną opowieść o potworze Frankensteina, obecną w kulturze już od początku XIX wieku. Osadzona w dziwacznej wersji wiktoriańskiej Anglii historia podąża za Bellą (Emma Stone), dorosłą kobietą z widocznymi zaburzeniami czynności ruchowych i z mentalnością kilkuletniego dziecka. Dość szybko dowiadujemy się, że jest to przywrócona po samobójczym skoku denatka, która stała się obiektem eksperymentu Godwina Baxtera (Willem Dafoe), wybitnego neurochirurga, którego jedynym życiowym celem zdaje się przesuwanie granic nauki. Jest to niejako jego dziedzictwo, widoczne w wielu bliznach na ciele.

Mózg Belli stopniowo synchronizuje się z jej dorosłym ciałem, a ostateczną próbą uzyskania pełni świadomości jest podróż przez fantazyjne wizje europejskich miast w towarzystwie chutliwego kochanka, Duncana Wedderburna (Mark Ruffalo). Być może koncept ten wydaje się Wam znajomy, bo podobny kierunek obrała hitowa Barbie (2023). Tak, jak Margot Robbie, Emma również ucieka od sztywno ustanowionej, patriarchalnej rzeczywistości, poznaje siebie, zanurzając palce nie tylko we własnym ciele, ale w zupełnie dla niej obcej przestrzeni. Co zaskakujące jednak to biały facet z Europy Zachodniej potrafi mówić o współczesnym feminizmie w bardziej dojrzały i pełen estymy sposób, niż zrobiła to Greta Gerwig. W końcu nie siedzi nad jego uchem wielkie korpo zanieczyszczające planetę plastikowym badziewiem utrwalającym stereotypy.

Znaczną część opowieść ta poświęca seksualnemu wyzwoleniu, najpierw poprzez odważne sceny masturbacji, by później odnaleźć pełnię szczęścia w seksie prezentowanym w różnych konfiguracjach. Sprowadzenie emancypacji do roli cielesnych uniesień z początku jakoś mi ciążyło, w końcu osoby kobiece to nie tylko ciało wystawione ku uciesze innych. Jednak z czasem rozumiałem, że to jest właśnie ta jedna karta, na którą postawił Lánthimos i eksploruje ją do cna, przyglądając się z chirurgiczną (heh) precyzją wszystkim jej odcieniom. Jest to też okazja, by uwolnić z ciała Marka Ruffalo prawdziwą, seksualną bestię, na co czekałem nie tylko ja, ale również reszta widowni, nawet jeśli sama o tym nie wie.

Pisałem jednak wcześniej o tym, że Biedne istoty to film, który ograniczają tylko słowa. Patrząc na rozwój ekranowych postaci, ewoluują one wraz z tym, jak poszerza się ich wokabularz, co nawet dosłownie przedstawione zostaje przez moment przełomu naszej bohaterki, kiedy w jej przywrócone do życia dłonie wpadają kolejne, opasłe tomy książek. Rozwój intelektualny Belli jest więc ściśle związany z jej doświadczeniem seksualnym, od samotnej masturbacji po zatrudnienie się jako pracownica seksualna i utrzymywanie z tego zawodu samej siebie. Nie ma w tym oczywiście nic złego, bo reżyser nie snuje patriarchalnej fantazji o upodmiotowieniu, bo jego bohaterka może mieć wszystko, poukładanego męża, dom, którym się zajmuje, edukację i przyjemności, cielesne oraz intelektualne.

Oczywiście liznąłem tylko powierzchni tego wspaniale skonstruowanego dzieła, jakim są Biedne istoty. To interpretacja, która wysunęła się mi tutaj na pierwszy plan, choć w tle biegały przykładowo potworne abominacje poszyte z różnych zwierząt, co stanowi oczywistą alegorię do barbarzyńskiego przemysłu mięsnego i praktyk testowania produktów na naszych braciach mniejszych. Lánthimos wychodzi naprzeciw popularnym trendom, zmuszając widza do głębokiej analizy swojego dzieła, nie zostawiając mu nawet estetycznej warstwy jako łatwej do przełknięcia. I takie właśnie rzeczy cenię sobie najbardziej, prowokujące, refleksyjne, ale i mówiące o rzeczach elementarnych, a co najważniejsze, oryginalne. Kto nie widział ten trąba, bo to być może najlepszy film 2024 roku!

Oryginalny tytuł: Poor Things

Produkcja: USA/Irlandia/Wielka Brytania, 2023

Dystrybucja w Polsce: 20th Century Studios Polska 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *