Club Zero (2023)

Film Jessici Hausner na pierwszy rzut oka ma w sobie wszystko, co powinno podobać się samozwańczej, pseudointelektualnej miejskiej elicie – spójną, wyrazistą plastykę, oszczędne aktorstwo, opowiada o, wydawać by się mogło, ważnych tematach i stara się przemycić dozę społecznego komentarza. Jednak mogę na palcach wymieniać te elementy, których zabrakło na drodze Club Zero do zostania ulubionym filmem Waszej lewicującej, alternatywnej koleżanki.

Założenia filmu są oczywiście słuszne i szlachetne. Jako globalna społeczność mamy problem z nadwyżką jedzenia, a wielkie korporacje za to odpowiedzialne nie robią sobie kompletnie nic z licznych zagrożeń dla klimatu, jakie generuje choćby przemysłowa hodowla zwierząt. I tutaj film ten w dość ciekawy sposób podchodzi do tych tematów, jednocześnie łącząc je z dysmorfią ciała, niezdrowymi nawykami żywieniowymi i niezdrowymi relacjami na linii nauczyciel-uczeń.

Mia Wasikowska występuje w roli nauczycielki, pani Novak, która twierdzi, że zna sekret wzniesienia się ponad potrzebę jedzenia i uwolnienia się od wszelkich kłamstw społeczeństwa. To tylko zapewnienia, ale stanowią paralelę do zachowań przypominających sektę, a nawet głoszenia kłamstw na temat samodzielnego myślenia poprzez uczestnictwo w ekstremalnych i niezdrowych zachowaniach. Jej zajęcia są mieszanką zastraszenia i dawania nadziei, ponieważ jej taktyki manipulacji przejawiają się w spokojnym głosie, pozytywnym nastawieniu, a nawet budowaniu pewności siebie. Dzięki tym elementom stanowi świetny komentarz na temat zagrożeń, jakie stwarzają tego typu ludzie, szczególnie jeśli chodzi o wywieranie wpływu na młodych dorosłych.

Niczym w nastoletnich dramatach poznajemy grupę charakterystycznych uczniów, którzy uczęszczają na zajęcia pani Novak. Każdy ma jakiś własny cel, zredukowanie tkanki tłuszczowej, walka o planetę, przeciwstawienie się wielkim korporacjom czy po prostu podciągnięcie średniej, by uzyskać stypendium. Poznajemy również ich rodziny, często zajęte same sobą fantomy klasy wyższej, które nie mają czasu dla swoich dzieci. Kiedy nauczycielka propaguje mentalność przypominającą sektę, jej uczniowie szybko ulegają indoktrynacji. Studenci stają się coraz bardziej oddani sprawie, wierząc, że po prostu nie muszą już jeść.

Na takim podstawowym poziomie Club Zero jest zaskakująco przyjemnym seansem. Duża w tym oczywiście zasługa wyjątkowej, konsekwentnej estetyki obranej przez reżyserkę, która czerpie po części z wczesnych filmów Yorgosa Lanthimosa, po części ze Słonia (2003) Gusa Van Santa. Elitarna placówka oświatowa stanowi wręcz pomnik skandynawskiego ascetyzmu, a domy nowobogackich rodzin już z zewnątrz wieją zimną, futurystyczną pustką. Poruszający się po tych jałowych wnętrzach, ujednoliceni pastelowymi mundurkami uczniowie sycą nasze plastyczne potrzeby. Nawet jeśli robią dość prozaiczne rzeczy jak skakanie na batucie, plotkowanie czy wymiotowanie w szkolnej toalecie.

Hausner wie też, jak utrzymywać odpowiednio tempo swojej opowieści. Film ten należy raczej do tych powolnych, dających czas na zachwycanie się tymi wszystkimi stylizowanymi kadrami czy wejście w rytm życia całej placówki. Jednak znajdą się też momenty, które potrafią dość brutalnie wyrwać nas z tej strefy estetycznego komfortu. Nie będę oczywiście ich tutaj dokładnie opisywał, bo stanowią one dość mocny element zaskoczenia, ale tylko, że podczas jednej z nich myślałem poważnie o tym, aby odwrócić wzrok. Ale ja też lubię takie rzeczy w kinie, które ni stąd, ni zowąd biorą Cię za gardło i ściskają tak mocno, że aż człowiek wydaje się dławić własnymi wymiotami.

Jednak w tej beczce przetworzonego, organicznego, wegańskiego jadła jest spora łyżka chemicznych emulgatorów smaku. Co z tego, że reżyserka umie w estetykę, skoro cały film z poziomu meta wydaje się zwyczajnie bełkotliwy. Za dużo tutaj niedomówień, których nawet najmądrzejsi hipsterzy z Reddit.com nie będą w stanie wyjaśnić. Zachłyśnięta współczesnym art-housem Hausner nie potrafiła chyba udźwignąć ciężaru bardziej złożonej historii, topiąc wszystko w banałach i półsłówkach. Bo najmądrzejsza rzecz, jaka płynie z Clubu Zero to fakt, że jako żywe istoty musimy jeść. A przecież ten punkt wyjściowy był tak dobrze usytuowany, by wyjść od niego w stronę kąśliwej krytyki libkowej klasy wyższej, która wszystkie slogany o równości i ekologii traktuje jako papierek lakmusowy do tuszowania swoich własnych grzechów.

Jest w tym filmie taka scena, w której rodzice jednej z uczennic gotują wegański obiad, by chwilę później odpoczywać w ogrodzie zalewanym przez masę źle użytkowanej wody. Jest to prosta analogia, niewyszukana jak cała historia tutaj przedstawiona, ale dość dobrze oddająca całe Club Zero. To dzieło staranne, może nawet szczere w swych intencjach, ale zupełnie banalne i posklejane ze wszystkich pinterestowych zajawek reżyserki. Mimo wszystko wkręciłem się w to całe sekciarskie gadanie o żywieniu się światłem. Może gdyby finał postawił mocniejszą kropkę, byłbym dla tego dzieła nieco bardziej pobłażliwy?

Oryginalny tytuł: Club Zero

Produkcja: Wielka Brytania/Austria, 2023

Dystrybucja w Polsce: nowehoryzonty.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *