Wyścig śmierci 2000 (1975)

Niewiele filmowych dzieł ma tak silną moc polaryzacji widowni, jak bezczelny, makabryczny i niskobudżetowy Wyścig śmierci 2000 Rogera Cormana. Początkowo potępiany za epatowanie rozpustą, bezsensowną przemocą i uderzaniem w konserwatywne tony polityki, film z czasem stał się prawdziwym klasykiem kina eksploatacji, jeszcze mocniej pieczętując nazwisko Cormana jako bezapelacyjnego króla tego nurtu.

Pomysł na krwawy wyścig wziął się z krótkiego opowiadania The Racer z 1956 roku autorstwa weterana II Wojny Światowej, Iba Melchiora. Scenarzyście niskobudżetowych filmów sci-fi i bohaterowi wojennemu w jednym nie obca była zapewne przemoc, dlatego też w swojej historii przekuł bezprawną agresję w prawdziwą rozrywkę przyszłości.

Dwie dekady później Corman i reżyser Paul Bartel zaadaptowali opowiadanie na potrzeby pełnometrażowego filmu z Davidem Carradine i Sylvestrem Stallone w rolach głównych. W Wyścigu śmierci 2000 totalitarny reżim rządzący dawnymi Stanami Zjednoczonymi organizuje Transkontynentalny Wyścig Śmierci. Ma on na celu nie tylko zaspokojenie żądnej krwi widowni, ale również odwrócenie ciekawskich oczu od targającą władzą korupcją.

Komentarz społeczny jest tutaj ostry jak fantazyjne blachy bolidów biorących udział w wyścigu. Znajdzie się miejsce dla samochodu wymalowanego nazistowskimi insygniami, jest amerykańska flaga stylizowana na symbol komunistycznej Rosji. W końcu system punktacji za rozjeżdżanie poszczególnych przechodniów wyraźnie podkreśla kastowość społeczeństwa przyszłości.

Kobiety warte są więcej punktów niż faceci, nastolatki i dzieci jeszcze więcej a na szczycie tej piramidy stoją osoby starsze i niepełnosprawni. Kiedy „Machine Gun Joe Viterbo” (młody Stallone) policzkuje swoją nawigatorkę za bratanie się z konkurencją, łatwo sobie wyobrazić jak ta „nowa” Ameryka traktuje wszystkich tych, którzy nie mieszczą się w modelu białego mężczyzny.

Głównym problemem, oprócz mocno pretekstowej fabułki rzecz jasna i wartości produkcyjnych, jest wręcz karkołomne tempo! Naprawdę, pościgi kolorowych pojazdów, bo pustynnych bezdrożach są tak szybkie, że na próżno doszukać się tutaj jakichś emocji. Ale czy naprawdę w takim filmie potrzebujemy zastanawiać się nad moralnością bohaterów, kiedy zaraz mogą zarobić trochę punktów, masakrując pod kołami rodzinny piknik?

Znajdziemy tutaj co prawda jakiś poboczny wątek budzącej się przeciwko reżimowi rebelii, wyłączającej z wyścigu kolejnych kierowców, ale nawet to ogrywane jest tutaj z mocnym przymrużeniem oka, przez co nie sposób brać tego na poważnie. I tak dzieje się aż do finału, który odkrywa przed nami wszystkie (banalne do odkrycia) karty. Wtedy to widz kiwnie głową ze zrozumieniem i powiem sobie w duchu „ok, rozumiemy, ale dajcie mi jeszcze trochę krwi!”.

Jeśli chodzi o aktorstwo, to Wyścig śmierci 2000 popełnia wręcz karygodny błąd! Mając w swojej obsadzie Davida Carradine – kultowego Billa z Kill Bill (2003) – zupełnie tego nie wykorzystuje! Przez większość czasu jest on bowiem skrzętnie skryty za skórzaną maską, na przemian żartując ze swojej nawigatorki i próbując rozkminić, co tak naprawdę szykuje ruch oporu. Podobnie sprawa ma się ze Stallonem, który w śmiesznym krawacie wygraża się tylko w karykaturalny sposób. Paradoksalnie, żaden z aktorów tak naprawdę nic nie wnosi do filmu.

 Czy warto zatem poświęcić czas na ten zakurzony już klejnot kina eksploatacji? Jak najbardziej! Bo to nie tylko tania, bezpretensjonalna i niezwykle brutalna dawka czystego eskapizmu, ale również fantastyczne portfolio tego, z czego Roger Corman słynie. Dodajmy do tego wspomniane już występy późniejszych gwiazd kina i krótki, film trwa nieco ponad godzinkę, czas, a otrzymamy idealny seans na piątkowy wieczór przy piwku.

Oryginalny tytuł: Death Race 2000

Produkcja: USA, 1975

Dystrybucja w Polsce: BRAK

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *