Shriek of the Mutilated (1974)

W latach 70. w Stanach Zjednoczonych triumfy święciły wszechobecne kina samochodowe (z ang. drive-in), w których wyświetlano kino eksploatacji ku uciesze gawiedzi. Widzowie mieli okazję doświadczać ekranowej przemocy, gwałtów i morderstw. Powstała wtedy dość interesująca nisza, poruszająca tematykę włochatej kreatury zwanej Wielką Stopą (z ang. Bigfoot). Określenie to stosowano naprzemiennie wraz z terminem Yeti (istota zamieszkująca tereny Himalajów, tzw. Człowiek Śniegu, z reguły o białym futrze) oraz Sasquatch, jak nazywali stworzenie rdzenni mieszkańcy Ameryki.

Samym gatunkiem zwanym Cine du Sasquatch, który zdefiniował David Coleman, zajmę się w osobnym tekście, a dziś przyjrzymy się produkcji Shriek of the Mutilated (1974) w reżyserii Michaela Findlaya. Jest to niskobudżetowy horror utrzymany w charakterystycznym, brudnym stylu eksploatacji z ziarnistym obrazem i lekko psychodeliczną ścieżką dźwiękową. Na planie reżyser pracował wraz ze swoją żoną Robertą Findlay, która ma na swoim koncie kilka interesujących horrorów, które na pewno kiedyś Wam opiszę. Ale teraz przenieśmy się w tereny leśnej głuszy, gdzie podobno grasował Yeti…

Profesor Prell organizuje wraz ze swoimi studentami wyprawę terenową w celu rozpoznania terenu i ewentualnego sfotografowania nieznanego hominida. Stworzenie zamieszkuje Wyspę Buta (z ang. Boot Island, która tak naprawdę nie istnieje), gdzie 7 lat wcześniej zginęła prawie cała ekipa badaczy, nad którymi pieczę sprawował profesor Prell. Grupa zatrzymuje się u przyjaciela naukowca, niejakiego Karla, który oferuje im wygodne posłanie i ciepłą strawę. Okazuje się, że 2 dni wcześniej słyszał w lesie dziwne pojękiwania i ryki, nijak nieprzypominające ludzkie ani zwierzęce. Profesor Prell postanawia czym prędzej udowodnić istnienie Yeti…

Film rozkręca się bardzo powoli, przypomina w swej formie popularne wówczas paradokumenty. Słyszymy więc opowieści o niespodziewanych spotkaniach z owłosioną istotą, które mroziły krew w żyłach tych, którzy przetrwali. Efekty specjalne, o ile tak można je nazwać, są godne pożałowania, a samego hominida pozostawię bez komentarza. Zastanawiające jest, dlaczego akurat określenie Yeti, skoro w Stanach używano raczej pojęcia Sasquatch, ale jak widać w tego typu filmach, stosowano je naprzemiennie. Atmosfera daje się nam we znaki i powoli zagłębiamy się w całą historię. Ostatnie 20 minut filmu zmieniło zupełnie moje zdanie o produkcji, przynosząc dość zaskakujące zakończenie, epatujące obrzydliwością i terrorem.

Na pierwszy rzut oka widać, w jaką grupę odbiorców celowano. Przede wszystkim rozrywka i szok. Sposób filmowania, jak i budowanie atmosfery grozy było charakterystyczne dla taniego kina eksploatacji. Lubię te brudne, ziarniste kadry i niekoniecznie sprawny montaż, dający poczucie surowości i w wypadku filmu o eskapadzie do lasu, dało to całkiem znośny efekt. Spodziewałem się czegoś o wiele gorszego, biorąc pod uwagę moje wcześniejsze spotkania z kinem o Wielkich Stopach.

Jako że jestem fanem owych opowieści i do dziś szukam nowych informacji na temat tajemniczych zaginięć ludzi w amerykańskich parkach narodowych, film sprawił mi miłą niespodziankę. Do usłyszenia w szerszym artykule dotyczącym tzw. Cine du Sasquatch.

Oryginalny tytuł: Shriek of the Mutilated

Produkcja: USA, 1974

Dystrybucja w Polsce: BRAK

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *