Broken Flowers (2005)

Jest taki typ facetów, którzy w swej arogancji uważają się za swoisty dar od Boga dla kobiet, a każdą miłosną przygodę pozostawioną za plecami traktują jako kolejne osiągnięcie. Nawet gdy dziewczyny te poradziły sobie później bez niego, z zadowoleniem myśli o sobie, jako o tym jedynym w ich życiu. Wspomnienia kolekcjonowane są jak trofea na półce, szczelnie zalaminowane i nieme. Do czasu…

Ta wizja pustego bądź co bądź życia znajduje odbicie w Donie Johnstonie (Bill Murray), podstarzałym Don Juanie oraz człowieku, który wykreował samego siebie. Jego ostatnia partnerka, o połowę młodsza Sherry (Julie Delpy) narzeka, że czuje się jak jego kochanka, nie dziewczyna, przy czym Don nie jest nawet żonaty. Siedząc samotnie na wypchanej kanapie w swoim ogromnym domu, Don zastanawia się, o co w tym wszystkim chodzi.

Te bezczynne myśli przeradzają się w poważną autorefleksję, gdy Don otrzymuje anonimowy, napisany na różowym papierze list od byłej kochanki informujący go, że ma syna. Pod naciskiem swojego sąsiada, detektywa-amatora Winstona (Jeffrey Wright), Don odnajduje cztery swoje byłe dziewczyny w celu wyśledzenia tej, która stoi za tajemniczą korespondencją. I choć główny bohater stara się zachować pozory obojętności, ciekawi go, jak kobiety poradziły sobie bez niego.

I tutaj wpadamy wraz z Donem w pułapkę życia przeszłością. Wspomnienia są niejasne i niegodne zaufania. Z kolei reżyser Jim Jarmusch, który w trakcie kręcenia filmu sam zbliżał się do wieku średniego, spogląda wstecz z duchową filozofią Zen i śmiertelną powagą. Broken Flowers wypełnia energia, jednak nie ta młodzieńcza i ekspresyjna, a ironicznie zdystansowana. Można się wręcz zastanawiać, czym urzekł te wszystkie kobiety wiecznie zblazowany Murray?

Jednak to właśnie ten pogrążony w melancholii aktor skradł Jarmuschowi cały film. I choć obsada jest imponująca, nie spodziewajcie się, że spędzicie czas na poznawaniu kogokolwiek poza Donem. Ta rola wcale nie wymagała od niego jakiegoś specjalnego przygotowania, Jim po prostu zna aktora i wyciąga z niego to, co naturalnie najlepsze. Czasami odnosiłem wrażenie, że film został skręcony właśnie pod niego.

Jarmusch ma swój własny sposób poruszania się w filmowej przestrzeni. W rękach innego reżysera mogła to być tylko hipsterska farsa. Na próżno szukać w Broken Flowers pokładów specyficznego dla reżysera poczucia humoru, a całość ma zdecydowanie bardziej refleksyjny ton. Choć produkcja niewyzbyta jest z kilku żartów, to chyba jego najpoważniejszy film. To historia człowieka w średnim wieku, który próbuje zmierzyć się z przeszłością, której być może żałuje – po prostu. Wszyscy, którzy oczekują od niej prostych i jasnych odpowiedzi, będą zawiedzeni.

Jim Jarmusch nie jest reżyserem głównego nurtu i nigdy nie udawał, że jest inaczej. Dla wielu pasjonatów kina niezależnego pełni on funkcję wręcz półboską. Broken Flowers może to być jego najbardziej przystępną produkcją do tej pory. Ma wystarczająco dużo serca i odrobinę humoru, aby dotrzeć do tych, którzy nie zawsze cenią filmy artystyczne, a aktorska siła Billa Murraya tylko w tym pomaga. Film nie jest idealny – niektóre sceny są niepotrzebnie przydługawe i część widzów będzie rozczarowana brakiem konkretnego zamknięcia – ale nic nie wprowadza w jesienny nastrój tak dobrze, jak ten film.

Oryginalny tytuł: Broken Flowers

Produkcja: Francja/USA, 2005

Dystrybucja w Polsce: Wydawnictwo Rzeczpospolita

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *