Legenda lasu (2018)

Wielka Stopa, tajemnicza istota, która fascynuje i przeraża miliony ludzi na całym świecie – w tym mnie. Naprawdę, jestem gościem, który potrafi godziny spędzać na czytaniu doniesień na zagranicznych forach poświęconych temu reliktowemu hominidowi. Czy wierzę? Naprawdę chciałbym, aby w końcu komuś udało się raz na zawsze zamknąć mordy wszystkim sceptykom! Na razie mogę zadowalać się jednak kolejnymi produkcjami fabularnymi poświęconymi Sasquatchowi.

I jak już pewnie wspomniałem w recenzji Monstrous (2020), cieszy mnie fakt, że bestia ta wciąż stanowi nośny temat dla kina grozy. Oczywiście, filmy z nurtu sasquatchploitation wciąż stanowią niszę, którą wypełniają mniej znani twórcy z małymi budżetami. I jest to w zasadzie punkt na korzyść Wielkiej Stopy, bo często mniejsza kasa podkręca pomysłowość. Czy zatem omawiana tutaj Legenda lasu przynosi jakiś powiew świeżości dla tego gatunku?

W pewnym sensie odpowiedź na to pytanie brzmi „tak i nie”. Fabuła skupiona jest na wątku zemsty. Poznajemy ex-komandosa Tylera (Kevin Makely), który po roku odsiedzianym w zakładzie dla psychicznie chorych wraca do amerykańskiej kniei, by znaleźć ciało swojej narzeczonej. Właśnie rok temu, kiedy we dwójkę przemierzali imponujący las, zaatakowała ich tajemnicza istota, która porwała Natalie (Summer Spiro).

Oczywiście wiemy, że za atakiem nie stoi agresywny niedźwiedź, a imponująco przedstawiona tutaj Wielka Stopa. Naprawdę, twórcy, choć postawili na bardziej „horrorowy” wizerunek hominida, to wykonali kawał świetnej roboty! Choć tytułowa istota nie gości na ekranie jakoś często, to zapewniam Was, gdy już wyłoni się zza drzew, robi wrażenie. Fajnie, że zadbano o takie smaczki jak charakterystyczne stukanie o drzewa będące swoistą sygnalizacją w społeczeństwie Sasquatchy.

Wszystko to fajnie komponuje się z malowniczymi krajobrazami uchwyconymi w obiektywie Adriana M. Pruetta. Legenda Lasu nie trafi tym oczywiście w gusta entuzjastów artystycznych ujęć, ale fajnie, że za techniczną stroną filmu stoją naprawdę kompetentni ludzie. Osobiście irytuje mnie jednak ciągłe portretowanie nocnego lasu jako pogrążonego w kłębach niewytłumaczalnej mgły – choć ta ewidentnie uwalniania jest z maszyny za plecami bohaterów – to nie są lata 60. i era Rogera Cormana! Trudno też połapać się, o jakiej porze roku dzieje się akcja filmu, ale tę zagadkę już zostawiam Wam.

I chyba na tym mogę skończyć moje uniesienia nad Legendą Lasu. To z założenia prosta rozrywka i jako taka właśnie wychodzi z pojedynku obronną ręką. Jednak jest w filmie coś, co nieco burzy całe to wrażenie taniego, aczkolwiek sprawnie nakręconego filmu – epilog. Nie chcę wchodzić tutaj w jakieś zbytnie spoilery, ale twórcy mieli chyba ambicje na stworzenie łączonego uniwersum na miarę tego od Marvel Studios. A niech mnie, mamy tutaj nawet grającego prawie-Nicka Furego Lanca Henriksena!

Czy zatem doczekamy się kolejnych filmów eksplorujących inne „ikony” kryptozoologi? Czy zwieńczeniem pierwszej fazy będzie pojedynek Wielkiej Stopy z Nessie? Nie wiem, w sieci też głucho o jakiś planach na to „kryptoverse”. Nie mam nic przeciwko takim pomysłom, a Sasquatch jest wdzięcznym tematem, by od niego właśnie zacząć. Problem tkwi w tym, że Legenda lasu to fajny film pojedynczy, który zupełnie rozpada się przez nadaną mu w finale łatkę bycia tym „otwierającym”.

Mógłbym jeszcze poznęcać się trochę nad naprawdę słabym aktorstwem i innymi, typowymi dla mikrych budżetów mankamentami. Ale po co? Mieszanka enigmatycznej (miejmy nadzieję, że wkrótce dowiemy się czegoś więcej!) mitologii, artystycznego kina akcji i prostego filmu o zemście wystarczy, żebym zmęczony całym bagażem dnia codziennego właśnie tak zakończył dzień. Czy polecam? Ja polecam każdy film o Wielkiej Stopie, który nie jest porno-parodią! Reszta zależy już tylko od Was.

Oryginalny tytuł: Big Legend

Produkcja: USA, 2018

Dystrybucja w Polsce: Media4fun

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *