Patrząc na filmografię Siona Sono, japońskiego reżysera i scenarzysty, nie dziwię się, że to właśnie Prisoners of the Ghostlad z Nicolasem Cagem na froncie jest jego pierwszym filmem, przeze mnie obejrzanym. Zwyczajnie nie lubię takiej mangowej, przestylizowanej i na siłę udziwnionej stylistyki, ponieważ często i gęsto się niej po prostu gubię bądź mnie zwyczajnie irytuje. Dlatego też powiew zachodu, jakim jest wspomniany Cage i silne inspiracje kinem post-apokalipsy były jedynymi czynnikami, które zachęciły mnie do seansu.
Apokalipsa zostawiła tutaj po sobie dziwny krajobraz. I właśnie na jego tle poznajemy granego przez Nicolasa rabusia, przebywającego akurat za kratami w jednym z niewielu ocalałych po katastrofie miasteczek. To dziwna mieścina, w której równie modne jest noszenie jednakowo stylówki na klasycznego kowboja, co samuraja. Całym tym kolorowym misz-maszem zarządza Gubernator (Bill Moseley), który również zleca głównemu bohaterowi misje uratowania jego córki z owianych złą słowa pustkowi, tytułowej Ziemi Duchów.
Brzmi nieźle, nie? Mamy tutaj przefiltrowany przez nabuzowaną fantazję reżysera zbiór tropów odnoszących się w prostej linii do Ucieczki z Nowego Jorku (1981), Django (2012) czy w końcu do Mad Max: Na drodze gniewu (2015). Mi jednak film najbardziej kojarzy się z nieco mniej dziwacznym, aczkolwiek równie ciekawym The Bad Batch (2016). Tyle tylko, że ten postmodernistyczny koktajl został nalany nam „ciężką ręką” i dawno już rozlał się poza serwowaną nam szklankę. Dlatego też Więźniowie Ghostland przypominają świąteczną choinkę, na którą wrzucono za dużo błyszczących się, często tandetnych, ozdób.
Rozumiem jednak, że znajdą się przecież fani i takich, stylistycznie rozbuchanych obrazków. Największy problem polega tutaj na tym, że film nie ma tak naprawdę nam nic do powiedzenia! To wydmuszka, której pretekstowa fabuła służy tylko jednemu, wrzucaniu kolejnych, odjechanych pomysłów. Do tego scenariusz ten, choć prosty jak budowa przysłowiowego cepa, kręci się i wije w różnych kierunkach robią w umyśle widza niezły bajzel. Okej, gdyby był jeszcze zabawny, błyskotliwy czy w jakikolwiek sposób satyryczny, niestety najlepszym jego określeniem, jakie przychodzi mi do głowy, jest „suchy”.
Popatrzmy jednak na to, co w filmie jest najlepsze – wizualną symbolikę. Miejsce akcji to wręcz ikonograficzna fuzja dwóch tak zależnych od siebie filmowych światów, samurajskiego kina Akiry Kurosawy i klasycznych, amerykańskich westernów. Poprzez dobre eksponowanie światłem budujących świat elementów, Więźniowie Ghostland wydają się bardziej ucztą dla konkretnego kinofila, aniżeli filmem samym w sobie. Bo wiecie, pewnie dla wielu mokrym snem jest zobaczenie pojedynku w samo południe na ulicy, wzdłuż której właśnie kwitną wiśnie.
Ale nie moja rola w tym, żeby rozkładać na najdrobniejszy element każdą, plastyczną część filmu. Bo niestety tę budzącą respekt fasadę skutecznie przyćmiewa okropna gra aktorska Nicolasa Cage’a. Chłop mógłby grać pewnie taką rolę wybudzony w środku nocy i nie wyglądałby to gorzej niż w tym przypadku. Nigdy nie uważałem go za dobrego aktora, a moim zdaniem opus magnum jego możliwości pokazał w kochanej przeze mnie cały sercem Mandy (2018). Szkoda, bo taki Bill Moseley zalicza tutaj życiówkę na miarę jego kreacji Otisa Driftwooda z filmów Roba Zombie. Reszta jest taka, jak być (chyba) powinna, czyli albo nijaka, albo nadmiernie przeszarżowana.
Cieszy mnie również fakt, że Sono jest jednym z tych reżyserów, którzy mogą nieskrępowanie tworzyć kino napędzane w pełni swoimi fantazjami i fetyszami. Dlatego też niech dziwi Was widok ludzi ukrytych za częściami manekinów, onirycznych wizji z zombie czy ludzi trzymających zegar, by nie dopuścić do kolejnej katastrofy. Widoczne są inspiracje japońskim teatrem Kabuki, choć taki Cage no nijak nie pasuje do tej całej wizji. A może właśnie taki był zamiar twórców? Wrzucić do dziwacznego, wykręconego i przesyconego świata bohatera, którego opisać możemy jednym słowem, „zblazowany”? No nie wiem, ale ja jakoś tego po prostu nie kupuję.
Więźniowie Ghostland kipią energią, kolorami i wszechobecnym chaosem. To trudna przeprawa, ale na pewno jest to jakaś przygoda, z której widzowie z oświadczeniem o ADHD mogą czerpać wiele przyjemności. Wielu też pokocha film ironicznie, bo przecież jest tak dziwaczny i ekscentryczny, że wręcz hipsterskim może okazać się pozytywny stosunek do niego. Ale kurde, no mnie wymęczył, wolałbym chyba obejrzeć jakąś jego skondensowaną do 20 minut wersję albo pooglądać screenshoty. Oglądacie na własną odpowiedzialność! Pamiętajcie jednak, ostrzegałem.
Oryginalny tytuł: Prisoners of the Ghostland
Produkcja: Japonia/USA, 2021
Dystrybucja w Polsce: monolith films
Nałogowy pochłaniacz popkultury, po równo darzy miłością obskurne horrory, Star Wars i klasykę literatury.