Doktor Jekyll i pan Hyde (1920)

Doktor Jekyll i pan Hyde Roberta Louisa Stevensona to absolutna klasyka literatury światowej, ponadczasowa historia o dualizmie ludzkiej natury i prekursor horroru spod znaku science-fiction. Jednak o jej wielkości napisałem już w mojej recenzji książkowej (TUTAJ). Tym razem chciałem przyjrzeć się jednej z pierwszych jej inkarnacji kinowych. Miano numeru jeden nosi oczywiście ekranizacja z roku 1908, choć to właśnie omawiana tutaj produkcja z 1920 jest właśnie tą najpopularniejszą.

Zdecydowanie faktem dominującym w takiej opinii jest ten, że praktycznie tylko ta wersja z tamtego okresu przetrwała w całości do naszych czasów i doczekała się nawet reedycje w pełnym HD. Ale wracając jeszcze do dwudziestolecia międzywojennego, film Johna S. Robertsona już wtedy narobił niezłego zamieszania w branży. Ekspertem od tej epoki w sztuce nie jestem, ale zerkając do bardziej kompetentnych źródeł, wyczytać możemy, że dzieło to nakręciło aktorską karierę Johna Barrymore’a.

To właśnie ten, jakby nie było  ikoniczny dla swej epoki, aktor wziął na barki trud wcielenia się w dwie, skrajnie różne postacie – tytułowych Jekylla i Hyde’a. Jego podwójna rola balansuje zarówno na byciu ułożonym, ambitnym i wycofanym lekarzem, a towarzyskim, nadpobudliwym oraz degenerującym się z dnia na dzień ekscentrykiem. Robi to ogromne wrażenie zwłaszcza wtedy, kiedy widzimy pierwsze oznaki „przepoczwarzania” się centralnego bohatera w prawdziwego potwora.

Film Robertsona niezbyt ucieka od swoich literackich korzeni, serwując nam ten sam morał, co książka. Oczywiście tam, gdzie słowo pisane mogło sobie pozwolić na większą dozę ekspozycji, film musi poddać się pewnej „kastracji” by utrzymać odpowiednie tempo. Dla dzisiejszego widza jednak będzie to wciąż festiwal teatralnej nudy, który w połączeniu z dialogami w formie pisanych plansz, stanowi tylko archaiczną ciekawostkę. Ale film ma na swoim karku ponad 100 lat, więc wszystkie te naleciałości stanowią o wypadkowej epoki, w której powstał.

Zobacz cały film tutaj:

To, że film z roku 1920 nie straszy i nie działa na współczesną widownię, to oczywistość. Jednak nie można dziełu Robertsona odmówić pewnej przełomowości. Jeśli odetniemy go od literackich korzeni, choć dla mnie te dwie sfery są w tym przypadku nierozdzielne, to otrzymamy całkiem kompetentny archetyp horroru cielesnego, czegoś, co 50 lat później spopularyzował David Cronenberg. Bo przecież mamy tutaj naukę jako coś, co dosłownie potrafi przedefiniować nasze człowieczeństwo, fizyczną degradację ciała i tragizm osoby, która w imię wyższych idei przekracza granicę. I wiem, pierwsza Mucha powstała już w 1958 roku, ale no cóż, analogia jest dość czytelna.

Nie sposób też odmówić Doktorowi Jekyllowi i panu Hyde sporej dawki pomysłowości względem czysto technicznych aspektów. Jest taka scena, kiedy jednemu z bohaterów objawia się złowrogie widmo w postaci iluzorycznego pająka. Robi ona wciąż niemałe wrażenie, zwłaszcza dedukując to, w jaki sposób operator Roy Overbaugh musiał nad nią główkować. Oprócz tego samo ukazanie przemian Doktora Jekylla, z protetyką wydłużającą widocznie jego dłonie, jest wyjątkowo urocze i mi osobiście przywiodło na myśl nieco słynne ujęcia z rękawicą Freddy’ego Kruegera pojawiającą się jako cień na ścianie. Ale to oczywiście daleko posunięta dedukcja.

O sile filmu sprzed ponad 100 lat stanowi także to, jak mocna obsada brała udział w jego produkcji. Barrymore robi tutaj gigantyczną robotę, jak wspomniałem, wcielając się w dwie skrajnie różne postacie. Jego ekspresja trąca oczywiście teatralnym sznytem, jednak w kontekście reszty spaja się to z resztą idealnie. Nawet debiutująca tutaj Martha Mansfield w roli obiektu westchnień „potwora” radzi sobie całkiem nieźle, nie mówiąc o innych, bardziej zaprawionych aktorach. Dla konesera będzie to uczta, która pozwoli mu się w sobie na prawdę rozsmakować.

Często powtarzam formułkę, że nie wiem ostatecznie komu polecić opisywany przeze mnie film. Tutaj jednak nie będę miał takich dywagacji, bo Doktor Jekyll i pan Hyde z 1920 roku to totalny elementarz nie tylko dla fanów filmowej grozy, ale dla fanów sztuk wizualnych w ogóle. Jeśli miałbym szukać analogii gdzieś we współczesnym kinie, to nazwałbym go horrorem górnej półki, czymś, co dzisiaj zachwycałoby zarówno krytyków, jak i widownie. I tak było i wtedy, kiedy film ten królował na ekranach kin! Z szacunkiem, na chłodno i bez zbędnego idealizowania, Robertson dał kinu coś wyjątkowego.

Oryginalny tytuł: Dr. Jekyll and Mr. Hyde

Produkcja: USA, 1920

Dystrybucja w Polsce: BRAK

 

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *