The Undead (1957)

Jeśli myślicie, że cofający do żywotów przodków Animus to motyw wymyślony przez ludzi z Ubisoft dla serii Assassin’s Creed, to jesteście w błędzie. Już na początku drugiej połowy XX wieku Roger Corman, niekwestionowany król kina klasy Z, właśnie na takim wątku oparł fabułę jednego z wielu kręconych przez siebie filmów, mianowicie The Undead z 1957 roku. A tak naprawdę to odgapił go od powstałego rok wcześniej The Search for Bridey Murphy Noela Langley.

Fabuła podąża za młodą kobietą o zachwycającym imieniu Diana Love (Pamela Duncan). Zgłasza się na ochotnika do hipnotycznego eksperymentu, w którym młody lekarz przenosi jej duszę z powrotem do średniowiecza, gdzie zamieszkuje ciało jednego ze swoich poprzednich wcieleń. A jest to powłoka kobiety oczekującej na egzekucję za domniemane bycie czarownicą. Czy uwięziona w ciele, które nie należy do niej, w obcych czasach, Diana Love będzie w stanie przetrwać?

Mroczny, ale jednocześnie mocno komediowy i zawierający ślady kina przygodowego scenariusz Charlesa B. Griffitha i Marka Hanny ma w sobie kilka naprawdę przerażających momentów! Jeśli oczywiście przymkniemy oko na jego prostotę i całą masę freudowskiego bełkotu, którym ewidentnie wówczas jarali się twórcy, otrzymamy jeden z najciekawszych skryptów, jakie wpadły w ręce młodego Cronenberga. W końcu podróże w czasie, zwłaszcza do ciemnych wieków średnich i motyw palenia czarownic już na samym papierze wydaje się ekscytujący.

The Undead cierpi oczywiście na wszystkie wady filmów o mikrym budżecie. Jeśli wierzyć plotkom, został on nakręcony w świeżo wyremontowanym supermarkecie w 10 dni za jedyne 70 000$. Dlatego też scenografia jest dość uboga, sterylna i często powtarzalna, a jakiekolwiek efekty specjalne, które przecież już wtedy istniały, praktycznie nie występują. Jest tutaj nawet taka scena, kiedy w domyśle kamienna ściana ugina się pod ciosami ekranowych postaci, widocznie ukazując swe miękkie oblicze. Ale wiecie, takie rzeczy w kinie Rogera Cormana bierze się po prostu jako dobrodziejstwo inwentarza.

Ale ręka i oko Cormana sprawia, że jednak pomimo widocznych wad, nie można jego filmom odmówić nastroju, a w The Undead znajdziemy go bardzo dużo. Reżyser sprawnie operuje mroczną stylistyką nawet wtedy, kiedy całość finalnie przypomina licealną etiudę nakręconą przez kilku zapaleńców. Wszystkie te ubogie lokacje odpowiednio zalane sztuczną mgłą i ogarne na światłocieniach, rzeczywiście robią robotę, wprowadzając niepokojący vibe praktycznie od momentu, kiedy nasza bohaterka rozłoży się na kozetce. I tak jak wspomniałem, w kilku momentach naprawdę zawiewa tutaj grozą!

W obsadzie znalazło się kilka godnych uwagi nazwisk, w szczególności rubaszny grabarz Smolkin o twarzy Mela Wellesa, a także sama Kobieta o 50 stopach wzrostu (1958), Allison Hayes jako główna antagonistka Livia. Obaj aktorzy z łatwością opanowują absurd narracji z niezaprzeczalną charyzmą. Pod tym względem występy wykraczają poza to, co dzieje się na ekranie, czyniąc seans czymś więcej niż niskobudżetowym horrorem. Istnieje pewien poziom świadomości i autorefleksji, który daje widzom coś, czego mogą się trzymać i pozwala się im naprawdę dobrze się bawić.

Żaden z głównych bohaterów nie jest amatorem, wręcz przeciwnie, regularnie pracowali zarówno w kinie niezależnym tamtej epoki, jak i w zyskującej popularność telewizji. W rzeczywistości każdy z tropów przeniesionych do The Undead z poprzednich filmów znajduje tutaj godne pochwały rozwinięcie, na czele z szokującym nawet dzisiaj zakończeniem, które spokojnie znaleźć by się mogło w jakimś współczesnym, onirycznym horrorze science-fiction, nie zaś niskobudżetowym filmie z lat 50.

To stały tekst przy pisaniu o starszych tytułach kręconych przez Rogera Cormana, ale jest to seans przeznaczony dzisiaj tylko dla jego zagorzałych fanów. Ta opowieść o hipnozie, podróżach w czasie i czarnej magii wydaje się miejscami niepokojąco współczesna, ale w końcu przypominamy sobie, jak mały budżet miał ten archaiczny już film. Ta szalona wizja, nad którą nawet sam Corman w pewnym momencie stracił kontrolę, stanowi jeden z ciekawszych punktów w jego filmografii. Dlatego też powtórzę jeszcze raz, każdy entuzjasta barona taniej eksploatacji powinni poczuć się w tym momencie zainteresowani.

Oryginalny tytuł: The Undead 

Produkcja: USA, 1956

Dystrybucja w Polsce: BRAK

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *