Demeter: Przebudzenie zła (2023)

Z całym szacunkiem do kulturowego bagażu, jaki wniósł Bram Stoker swoim kanonicznym Drakulą, uważam, że książka ta dzisiaj bardzo źle się zestarzała. Jest zwyczajnie nudna i zalewa czytelnika powtarzalnym, niewnoszącym nic i snującym się w nieskończoność motywem leczenia pewnej damy przez samego doktora Van Helsinga. Ale kiedy powieść błyszczy, to robi to z odpowiednim dla dzieła legendarnego przytupem. Nie dziwię się zatem, że wszystkie adaptacje filmowe często nie wychodzą poza Transylwanię…

Drugim rozdziałem tej historii, który absolutnie zachwyca, jest moment, kiedy tytułowy hrabia rusza w morską podróż do Anglii na pokładzie statku Demeter. Opowiedziany za pomocą dziennika pokładowego horror, jaki spotkał marynarzy, potrafi jeżyć włosy nawet dziś. Dlatego też, kiedy dowiedziałem się tylko, że ceniony twórca kina grozy André Øvredal właśnie ten motyw obiera za trzon swojego filmu, podskoczyłem z ekscytacji! A zapewnienia twórców, że czerpać będą pełnymi garściami z Obcy 8. pasażer „Nostromo” (1979) Scotta, tylko podkręcały moje podniecenie.

Akcja osadzona została w tym samym roku, w którym powieść Stokera faktycznie została opublikowana. Będący doświadczonym marynarzem, który przez lata przewoził cenne towary na nieco przestarzałym już statku Demeter, kapitan Eliota (Liam Cunningham) wraz z resztą ekipy przygotowuje się do ponownego wypłynięcia. Eliot niedawno wziął pod opiekę wnuka Toby’ego (Woody Norman), więc wraz z drugim kapitanem Wojchekem (David Dastmalchian), religijnym kucharzem Josephem (Jon Jon Briones) i resztą załogi stanowią coś więcej, niż tylko trybiki pod batutą kapitana. Są jak rodzina.

Mając jednak braki w personelu Demeter przed ostatnią podróżą Eliota z Rumunii do Anglii, marynarze potrzebują na pokładzie nowej krwi, co prowadzi do tego, że na pokład statku trafia lekarz, filozof, absolwent Cambridge Clemens (Corey Hawkins) zatrudniony w roli pokładowego medyka. Oczywiście nasza załoga nie jest świadoma tego, co znajduje się tajemniczych, zapieczętowanych symbolem smoka skrzyniach. A czai się w nich prawdziwe, czyste zło, które pozbawione prowiantu na drogę zaczyna żerować na kolejnych marynarzach. Rozpoczyna się dramatyczna, przerażająca walka o życie z nadprzyrodzoną siłą.

Nie ma co się rozwodzić, Demeter: Przebudzenie zła jest horrorem wręcz pierwotnym, odnoszącym się u swych podstaw do tradycji kina siekanego, czyli popularnych slasherów. Mamy grupę bohaterów opisanych przez kilka charakteryzujących ich cech, ograniczone miejsce akcji zamknięte w płynącym pośród fal statku oraz praktycznie nieme, nadnaturalne zło, które czai się w mrokach, eliminując kolejne postacie. Nic więcej, nic mniej. I dobrze, bo horror nie zawsze musi dotykać rzeczy ważnych, a widownia również potrzebuje takiego szybkiego zastrzyku adrenaliny, który nie wymusi na niej zbytniego angażowania swojego intelektu. I w tej kategorii film Øvredala wychodzi jak najbardziej obronną ręką.

Nie potrzebowałem tutaj większego wgryzania się (heh) w te postacie, bo przecież stanowią one głównie pokarm dla naszego monstrum. A to jest niestety tym, co nieco stanęło mi w gardle po seansie. Naczytałem się wiele, jak to twórcy starali się oddać monstrualny charakter wampira, biorąc za główną inspirację demoniczne Nosferatu symfonia grozy (1922) Murnau zamiast szlachetnego lica Béla Lugosiego czy Gary’ego Oldmana. Jednak cholera, przez większą część nasza bestia to tylko wygenerowana w komputerze poczwara, nie zaś fizyczny drapieżnik. Ten oczywiście pojawia się w swojej namacalnej formie w imponujących scenach zbliżeń, ale jego CGI wcielenie mocno wytrąca z naprawdę fajnego klimatu filmu.

A ten jest ciężki, choć intensyfikuje się nocą, kiedy to wampir wychodzi na żer. Demeter jako miejsce akcji ma całkiem fajnie zarysowaną topografię, przez co wiemy mniej więcej, gdzie jest ładowania, kuchnia czy którędy na górny pokład. W sumie zostajemy zamknięci na jej pokładzie wraz z bohaterami, przez co staje się ona nie tylko kawałkiem drewna i kupą gwoździ, ale wręcz żywą istotną, goliatem, w którego trzewiach dochodzi do prawdziwej rzezi. No i przejdźmy do tego, co rekiny (heh2) lubią najbardziej, efektów gore! Tych nie jest jakoś wiele, choć te, które dane nam zobaczyć, są całkiem fajne. Nie chcę również spoilerować, ale Demeter: Przebudzenie zła przełamuje pewne hollywoodzkie tabu, za co wielka mu chwała.

Nie żałuję ani grosza wydanego na bilet, bo André Øvredal po raz kolejny udowodnił, że w prostocie jest metoda. Demeter działa po prostu jako rasowy horror, który dopiero w ostatniej scenie ma ambicje na bycie czymś więcej niż pojedynczym filmem o walce ludzi z potworem. Oczywiście wymaga on zawieszenia logiki na kołku w szatni przed salą kinową, bo wybory bohaterów trącą absurdem, ale przecież liczy się finalny efekt. A skoro film emocjonuje, potrafi przestraszyć i daje naszej głowie jakże potrzebny wentyl w postaci takiej czystej, popkulturowej grozy, to chyba swój egzamin zdał ze satysfakcjonującą oceną.

Oryginalny tytuł: The Last Voyage of Demeter

Produkcja: USA, 2023

Dystrybucja w Polsce: monolith.pl

 

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *