Nie chodź do lasu (1981)

Slasher Jamesa Bryana, będący jednym z dwóch tytułów w jego dorobku, obrósł niemałym kultem wśród fanów kina kampowego, taniego i nie bójmy się użyć tego słowa, złego. Pomogło mu zapewne znalezienie się na niesławnej liście video nasties, czyli w zestawieniu filmów, które przez brytyjskich cenzorów otrzymały miano wyjątkowo szkodliwych. Czy słusznie? Nie mi to oceniać, bo obiektywny w tym przypadku być nie mogę – zwyczajnie bardzo lubię Nie chodź do lasu!

Film ten ma w zasadzie wszystko, co kompetentny slasher mieć powinien. Oczywiście w wersji taniej, mocno ironicznej i pełnej absurdalnych decyzji reżyserskich. James Bryan zostawia fanów nurtu takich jak ja jednocześnie z poczuciem przyjemnego deja vu, a z drugiej dając nam przeżycie obcowania z czymś naprawdę wyjątkowym. Bo cały schemat nie wychodzi poza to, co znamy z dziesiątek innych mu podobnych produkcji.

Mamy zatem grupę wyjątkowo irytujących obozowiczów, którzy wyruszają na pieszą wędrówkę przez górskie tereny Utah. Nie wiedzą jednak, że w leśnej głuszy mieszka zdziczały morderca, który swoją włochatą dzidę (dokładnie tak!) podniesie na każdego, kto tylko pojawi się w jego okolicy. Wieści o zaginionych ludziach dochodzą do lokalnego szeryfa, ten jednak zdaje się bardziej poirytowany faktem, że musi ruszyć tyłek ze swojego biura, aniżeli chęcią niesienia pomocy. Tyle.

Absolutnie uwielbiam tempo Nie chodź do lasu. Oprócz czwórki naszych młodych obozowiczów film co chwile przedstawia nam losy innych ludzi, którzy w lesie robią mniej lub bardziej przypadkowe rzeczy. A to kobieta malująca obraz w krzakach dostaje nóż prosto w brzuch, gość zdobywający wielką górę na wózku inwalidzkim zostaje zdekapitowany, a para hipisów-kochanków dokonuje żywota w swoim kolorowym samochodzie. Na nudę nie ma co narzekać, praktycznie co chwilę zostajemy uraczeni jakimś morderstwem!

Zobacz cały film poniżej:

Fabuła to tylko tło do robienia sobie jaj z formuły slashera, a bohaterowie zostają nam ledwo zarysowani, do końca filmu nie wiadomo, którzy z nich jest parą, a którzy tylko przyjaciółmi. Gra aktorska jest okropna, a dialogi tak kiepskie, że trzeba je było poprawić w postprodukcji. Przemoc i brutalność są odpowiednio tandetne, ujawnienie zabójcy jest przezabawnie złe, a finał głupi i bezsensownie brutalny. Samo natężenie tej chałupniczej przemocy zmusza widza do ujęcia wszystkiego w pewien nawias konwencji. A ta, jak mówi sam James Bryan w wywiadzie dla serwisu Horror Online (link do wywiadu TUTAJ), od początku miała być po prostu pastiszem popularnych wówczas slasherów.

Film kręcono przy budżecie 150 000 dolarów w plenerze, częściowo po to, by zaoszczędzić pieniądze na oświetleniu. Cały film jest tak słabo oświetlony i nakręcony, że czasami zmuszeni jesteśmy mrużyć oczy i wytężać wzrok, by zobaczyć, co dzieje się w scenach. Pamiętam, że był to problem przy pierwszym seansie tego filmu kilkanaście lat temu. Teraz, mając go w wersji full HD, problem jest zdecydowanie mniej poważny. Choć zdjęcia plenerowe, które powinny zapierać dech w piersiach, biorąc pod uwagę lokalizację, zawodzą. No ale mówimy tutaj o produkcji kręconej na jaja przez paczkę znajomych.

Czuć bardzo, że w filmie niewątpliwie panuje bałagan, dialogi i sceny często pojawiają się bez żadnego kontekstu, a dubbingowane kwestie wzmacniają dezorientację widzów co do tego, co się dzieje i kogo śledzimy na ekranie. A co do samego mordercy? No to jest on żartem sam w sobie! To wielki, zarośnięty gość na pograniczu jaskiniowca i menela, biegający po lesie z dzidą ozdobioną futrem i brzęczącymi bibelotami. Dziś oglądając Nie chodź do lasu nie mogłem uniknąć porównania tego mordercy do… naszego swojskiego Piszczałki z Przyjaciela wesołego diabła (1986). Choćby dla niego, warto po film Bryana sięgnąć.

Kocham ten film, bo w całej swej niskobudżetowej farsie dostarcza mi on wszystkiego, czego wymagam od niezobowiązującego slashera. Jest krwawy, nie nudzi, śmieszy i zachwyca pomysłowością twórców, którzy jak już wspomniałem, robili sobie na planie żarty. To produkcja, w której w środku wysokogórskiego lasu nagle spotkamy jadącą na wrotkach dziewczynę, by chwile później oglądać, jak wyrwany rodem z początku XX wieku ornitolog traci ramię. Zasłużony kult, który warto poznać lub powtórzyć po latach.

Oryginalny tytuł: Don’t Go in the Woods

Produkcja: USA, 1981

Dystrybucja w Polsce: BRAK

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *