Jedenasty sezon popularnego serialu grozy American Horror Story z niewiadomych mi względów ominął mnie. Być może to po prostu moja ignorancja, a może sezon ten miał tak słabą promocję, że ani jeden news nie dotarł do moich oczu, ani uszu. Swoją drogą nie cieszy się on również powszechnym uznaniem widzów, którzy zarzucają mu odejście od klasycznego już dla serii klimatu. A jak jest naprawdę?
Być może kością w gardle dla wielu widzów mógł okazać się fakt, że sezonu numer jedenaście koncentruje się na społeczności gejowskiej Nowego Jorku lat 80., szczególnie podkreślając przemoc i śmierć, z jakimi regularnie spotykali się homoseksualiści w tamtych czasach. Dla mnie, prostego heteryka, nie stanowi to oczywiście problemu, choć nie niesie takiego ładunku emocjonalnego, jaki dotyczy osób dotkniętych takimi traumami. Mimo wszystko potrafiłem się zaangażować w opowiadaną historię.
Podobnie jak poprzednie sezony AHS, ten również posiada wiele różnych wątków i postaci, które teoretycznie powinny się splatać i zakończyć w satysfakcjonujący sposób w finale. Głównym źródłem grozy jest Mai Tai Killer, seryjny morderca, którego celem są młodzi geje pragnący po prostu żyć w Nowum Jorku. Główni bohaterowie próbują odkryć jego tożsamość i postawić go przed wymiarem sprawiedliwości. Przez większość czasu mamy raczej American Crime Story, nie Horror.
Oprócz tej wychodzącej na prowadzenie osi fabularnej orbitują dwa wątki poboczne, które serial chce wraz z nami rozwiązać. Pierwszy dotyczy nowej choroby zakaźnej z unikalnymi objawami, które dotykają wielu bohaterów. Drugi dotyczy tajemniczego mężczyzny ubranego w fetyszowy sprzęt BDSM o imieniu „Big Daddy”, który pojawia się w enigmatyczny sposób kilku postaciom, sugerując, że ma on naprawdę złe zamiary. Jak jest naprawdę? O tym przekonać się możecie oglądając serial.
Domyślam się, że zamierzeniem twórców było splecenie tych wszystkich wątków, aby opowiedzieć wieloaspektową historię, jednak nie udało im się tego zrobić z żadną elegancją i stylem. Tempo i przebieg poszczególnych wątków fabularnych stanowi ogromny problem, gdyż sceny sporadycznie przeskakują między sobą bez powodu, ostatecznie pogarszając przyjemność z oglądania. Na przykład wątek zabójcy Mai Tai, główny wątek sezonu, zakończył się w siódmym odcinku. Główny motor napędowy fabuły i napięcia przez cały sezon zakończył się, gdy pozostały jeszcze trzy odcinki. Po odcinku siódmym pozostały nam tylko dwa mniejsze wątki poboczne, które do tego momentu prawie nie miały żadnego znaczenia względem reszty.
Łatwo jest dopatrzyć się w tym serialu dość prostej analogii do wybuchu epidemii AIDS/HIV, jaka miała miejsce w latach 80. Niestety, twórcy nie wychodzą poza tę płytką metaforę w swoich rozważaniach na temat kondycji ówczesnego społeczeństwa. Nie pomagają również słabo napisane postacie, które nie tylko ociekają stereotypami, ale mają na tyle mało charakteru, by im kibicować. To właśnie punkt zrozumienia z tymi wszystkimi, którzy narzekali na brak ciągłości z poprzednimi sezonami. Zapomnijcie o wyróżniających się bohaterach, którzy zostaną ikonami serii.
Przedostatni odcinek to w zasadzie dziwna, przestylizowana wariacja na temat Opowieści wigilijnej Charlesa Dickensa. Szczerze? Jest to chyba najbardziej nudny i łopatologiczny epizod serialu, jaki widziałem od lat! Cała reszta ostatnich odcinków to już pełne dziwactwo, nieco bełkotliwe i quasi artystyczne. Najlepsze jest jednak to, że choć film dotyka problemów mniejszości, to absolutnie każda postać na ekranie jest biała. To tylko dobitnie pokazuje, że twórcy nie mieli za bardzo pomysłu na ten sezon, więc uznali go za watę, którą wypchają lukę pomiędzy tymi, które emocjonują nas o wiele bardziej.
Końcowym efektem podróży do Nowego Jorku lat 80. nie jest zabawna, jakiej można było się spodziewać po serii, ale poważne, mroczne spojrzenie na różne sposoby, w jakie zawiodły gejowską społeczność instytucje mające ją chronić. Szkoda tylko, że wszystko to jest ostatecznie dość nijakie i choć naprawdę chciałem polubić ten sezon, po ostatnim odcinku muszę go wrzucić do worka z tymi najsłabszymi. A nawet w nim NYC prezentuje się blado (biało?) na tle reszty. Chyba tylko dla zagorzałych fanów serialu, choć oni też mogą poczuć się rozczarowani.
Oryginalny tytuł: American Horror Story: NYC
Produkcja: USA, 2022
Produkcja: foxtv.pl
Nałogowy pochłaniacz popkultury, po równo darzy miłością obskurne horrory, Star Wars i klasykę literatury.