Star Wars: Ahsoka (2023-)

Kiedy dowiedziałem się, że powstaje serial dotyczący postaci wykreowanej przez animowaną odnogę uniwersum Star Wars, Ahsoki Tano, wzruszyłem ramionami. Disney w swej korporacyjnej strategii drenuje kolejną postać, która już obrosła jakąś sympatią wśród fanów. Bałem się, co z tego wyjdzie, licząc w duchu, że nie dostaniemy kolejnego Obi-Wana Kenobiego (2022-). Na całe szczęście Moc jest silna w tej produkcji.

Jej obecność wyczuwamy przez siedem z ośmiu odcinków, kiedy to śledzimy poczynania grupy naszych bohaterów z tytułową Togrutantką na czele starających się zapobiec powrotowi Wielkiego Admirała Thrawna. Kim jest Sabine, Ezra, Hera i będący tutaj arcywrogiem Thrawn? Za dużo by pisać, więc powiem tylko, że to postacie, których epickie przygody poznaliśmy na przestrzeni czterech sezonów przebojowej animacji Star Wars: Rebelianci (2014-).

Serial ma miejsce w czasie tuż po upadku Imperium, kiedy legendarni Rycerze Jedi w większości nie żyją lub zostali rozsiani po całej Galaktyce, a Ahsoka egzystuje sama w tym krajobrazie bez swojego podopiecznego, zwanego Padawanem. Swoją uczennicę widzi jednak w postaci Sabine Wren, upartej Mandalorianki, która za wszelką cenę chce odnaleźć zaginionego przyjaciela.

Nie chcę wchodzić dalej w fabularne zawiłości Ahsoki, bo serial ten najgorszej wypada wtedy, kiedy w ciągu kilku godzin swojej emisji stara nam się streścić wszystkie te historie przedstawione wcześniej w animacjach czy spisane na kartach książek i komiksów. W zasadzie bez obszernej wiedzy na temat tego, co doprowadziło tych konkretnych bohaterów do tego miejsca na osi czasu, szybko można się pogubić i rzucić tym tytułem w kąt. A uwierzcie mi, warto dać mu szansę!

To przede wszystkim odważny krok Disney’a, który oparł cały serial na kobietach. W zasadzie to historia opresyjnego Imperium rządzonego przez męski wzorzec, który dosłownie wykorzystuje pracę symbolicznie sakralizowanych kobiet w budowaniu swojego kapitału. Kiedyś Ahsoka była ikoną dzieciaków, które nie miały za bardzo wzorca w uniwersum, dziś jest samoświadomą kobietą, która białym mieczem świetlnym emancypuje swoje prawa w niegościnnej galaktyce.

Ale to może nadinterpretacja, bo oprócz feministycznego manifestu, Ahsoka to po prostu bardzo fajnie poprowadzona historia co rusz rzucająca w nas odniesieniami do japońskiego nurtu Wuxia i klasyków Akiry Kurosawy. Bardzo podoba mi się taki kierunek, bo filozofia Jedi zawsze miała w sobie coś z bycia galaktycznym Roninem, o czym w sumie mówił często sam George Lucas. To tylko świadczy o tym, że odpowiedzialny za serial Dave Filoni lubi sięgać do korzeni i udowadniać, że Gwiezdne Wojny zawsze były bardziej fiction, jak science.

Ahsoka robi jeszcze jedną, fantastyczną rzecz, mianowicie poszerza całą znaną nam Odległą Galaktykę o zupełnie nowy tereny. Oglądając serial, widz czuje się, jakby istniał ogromny wszechświat pełen fascynujących tajemnic do odkrycia, ociekających ezoteryką i magią. I historia ta odsłoniła niektóre z nich, szczególnie jeśli chodzi o mroczne Siostry Nocy, które używają magii w sposób zupełnie inny niż Jedi i Sithowie. Ale cholera, tak bardzo psuje to ten będący jednym wielkim teaserem kolejnych seriali i sezonów finał, że niejako zaciera mi on całą frajdę z poznawania tego uniwersum.

Chociaż w chwili pisania tego tekstu drugi sezon nie został jeszcze potwierdzony, nie wyobrażam sobie, by pozostawiono nas z tą historią na tym etapie. Centralnym punktem nowego sezonu będzie prawdopodobnie faktyczna wojna — a przynajmniej walka o jej powstrzymanie. Dlatego też w dobie, gdy widzowie tracą cierpliwość zarówno do superbohaterów, jak i do zbyt nachalnego fan-service’u, Ahsoka będzie musiała podnieść poprzeczkę, aby udowodnić, że jest czymś więcej niż tylko spełnieniem życzeń fanów Gwiezdnych Wojen.

Oryginalny tytuł: Star Wars: Ahsoka

Produkcja: USA, 2023

Dystrybucja w Polsce: disneyplus.com

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *