Od puszczy USA po Himalaje – wybieramy najlepsze relacje ze spotkań z mityczną Wielką Stopą

Bigfoot to jeden z najbardziej znanych Amerykanów na świecie. Kanadyjczyków z resztą też. Jego polska nazwa brzmi Wielka Stopa. Jest on również zwany Sasquatchem. Sasquatch po polsku znaczy Saskłacz. Nie mylić z kołaczem.

Istnieją także inne określenia na tę istotę. Pochodzą one głównie z języków indiańskich. Zaliczają się do nich na przykład Skookum (co znaczy owłosiony człowiek), Oh-Mah (co znaczy owłosiony człowiek), Kushtaka (co znaczy owłosiony człowiek) czy też George W. Bush (co znaczy owłosiony człowiek). Bigfoot tak jest właśnie najczęściej określany – jako wielka, owłosiona małpa lub pół-człowiek, pół-zwierzę.

Mimo że przedostał się on do zbiorowej świadomości, jak i popkultury całkiem niedawno, bo pierwsze doniesienia o napotkaniu go pochodzą z XIX wieku, to jednak już rdzenni mieszkańcy kontynentu północnoamerykańskiego donosili o spotkaniach z owym stworem. Najczęściej miał on im kraść zapasy, ale również czasem kobiety i dzieci. Były one poddawane tak zwanej bigfootyzacji, czyli uczono je języka i kultury małpoludów, by potem obsadzać nimi stanowiska w administracji. Wśród wielu relacji o spotkaniach z mitycznym stworzeniem jest kilka takich, które specjalnie się wyróżniają. Są bowiem tak niesamowite i brzmią tak nieprawdopodobnie, że budzić muszą spore zdziwienie.

Fot. Pinterest.com

Jedną z nich jest historia niejakiego Alberta Ostmana. Wydarzenie miało miejsce w 1924 roku. Mężczyzna wyruszył w knieję, pełniąc funkcję poszukiwacza złota dla pewnej kompanii. Przez kilka dnia po rozbiciu obozu dochodziły go z dziczy dziwne odgłosy. Ktoś mu również ukradł patelnię. Obudziwszy się pewnej nocy poczuł, że jest niesiony. Został wzięty przez jakąś wielką istotę. Jak opisał, wrażenie to było podobne do jazdy konnej. Jak się okazało, kidnaperem był pokaźnych rozmiarów Sasquatch. Ostman został zaniesiony do jaskini i tam zostawiony. Nie odczuwał zagrożenia, ale też nie czuł, że może swobodnie oddalić się z miejsca przetrzymywania. W związku z tym postanowił zachować spokój i poczekać jak rozwinie się sytuacja.

Spędził tak w jaskini kilka dni. Dzięki temu mógł zaobserwować więcej osobników. W sumie było ich cztery, dwa duże oraz dwa małe. Wyglądało więc na to, że Albert trafił na typową, statystyczną rodzinę chrześcijańskich Bigfootów. Stwory zajmowały się swoim sprawami, traktując naszego bohatera jak rzecz zwyczajną. On jednak ciągle szukał okazji do wyrwania się z tej niezręcznej sytuacji. Nadarzyła się ona, gdy zaparzył sobie kawę oraz zażył trochę tabaki, którą miał przy sobie. Zaintrygowany Bigfoot również postanowił spróbować tego specyfiku, lecz ponieważ oczywiście nie wiedział jak, to po prostu połknął prawie całą zawartość opakowania. Następnie, aby ugasić palące gardło wypił kawę.

Tego było za wiele i rzucił się w gęstwinę, by poszukać wody. Na ten moment właśnie czekał Ostman. Szybko zebrał swoje rzeczy i ewakuował się z jaskini. Tak się skończyła jego przygoda. Z jej ujawnieniem czekał jednak 33 lata. Bał się bowiem bycia uznanym za wariata. Jak się nietrudno domyślić jego opowieść wzbudziła niemałą sensację. Tak długi okres oczekiwania jest jednym z argumentów przeciw prawdziwości jego relacji. Mężczyzna nie miał żadnego dowodu swojej przygody, ale do końca życia obstawał przy swojej wersji zdarzeń.

Fot. Pinterest.com

Kolejna historia pochodzi z 1978 roku. Zdarzenie miało miejsce na jakiejś opuszczonej drodze. Młody mężczyzna o imieniu Rick jechał nocą samochodem. Ponieważ droga była pusta, jechał dość szybko. W pewnym momencie z dużą siłą w coś uderzył. Zatrzymał się i wysiadł. Zobaczył kogoś leżącego na poboczu drogi. Oczywiście przeraził się, że potrącił jakiegoś człowieka. Dziwne było jednak to, że osoba ta była bardzo duża, a w dodatku miała na sobie futro. Gdy Rick podszedł bliżej, zrozumiał, że jego ofiarą nie była osoba, a dziki człowiek. Dokładnie to samica. Nie wiem, jak to stwierdził, ale być może miała ze sobą torebkę albo nosiła makijaż. Mogła też mieć narzucony na barki sweterek. Kobieta Sasquatch miała zranioną nogę, z której sączyła się krew. Chłopak opatrzył ranę i powstrzymał krwawienie przy pomocy własnego paska. Nagle za plecami usłyszał ryk i spostrzegł, że obok pojawił się drugi Bigfoot, tym razem samiec.

Był wrogo nastawiony, lecz żonka szybko go uspokoiła w ich języku. W pewnym momencie samica zobaczyła, że na szyi Ricka dynda na łańcuszku krzyżyk z wizerunkiem Jezusa. Wyraźnie podekscytowana chwyciła go i położyła w swojej dłoni. Następnie wypowiedziała słowo „Gulaka”. Skonfundowany Rick doszedł do wniosku, że dobrym pomysłem byłoby podarowanie wisiorka stworowi. Zdjął go więc i jej wręczył. Ona natomiast zamknęła go w dłoni i powiedziała jeszcze raz „Gulaka”, wskazując jednocześnie drugą kończyną niebo. A Rick na to, że to nie żadna Gulaka tylko Jezus. Następnie oba Sasquatche oddaliły siłę, a na pożegnanie samica, ściskając nadal naszyjnik, jeszcze raz pokazała w stronę nieba i wypowiedziała magiczne słowo: „Gulaka!”. Tak zakończyło się owo spotkanie.

Muszę przyznać, że ta opowieść jest jedną z moich ulubionych relacji. Fascynuje mnie głównie fakt, że Bigfoot najwyraźniej rozpoznał nasz symbol religijny, co brzmi nieprawdopodobnie. Jak zwierzę bowiem mogłoby o tym wiedzieć i tym bardziej rozumieć. Chyba iż wyjdziemy z założenia, że kryptydy te nie są zwierzętami, a inteligentnymi istotami. Takimi, które mają swój język, kulturę i nie wiadomo jeszcze co. Za tą historią kryje się wielka tajemnica, która dotyczy także gatunku ludzkiego. Czyżby Sasquatche wiedziały o czymś, o czym my nie wiemy? Czyżby znały sekret życia na Ziemi i wiedziały, jak to się wszystko zaczęło? I dlaczego mówią na Jezusa Gulaka? Wskazują przy tym na niebo, jakby sugerując, że stamtąd on pochodził. Wygląda na to, że prawda, której na razie nie znamy, jest o wiele bardziej fantastyczna, niż możemy przypuszczać.

Fot. Pinterest.com

Sasquatch ma sporą rodzinę. Jego krewni widywani się na całym świecie. Jednym z jego kuzynów jest słynny Yeti, zamieszkujący Himalaje. Wszystko wskazuje na to, że obaj należą do jednego gatunku, dlatego pozwalam sobie przytoczyć tu historię z innego rejonu. Głównie z uwagi na to, jak bardzo niesamowicie brzmi. Otóż to razu pewnego jeden hinduski pielgrzym podróżował po Tybecie. Nie od dziś wiadomo, że istnienie dzikiego człowieka jest dla okolicznych mieszkańców faktem. Został on nawet wpisany przez rząd Nepalu na listę gatunków zagrożonych. Pielgrzym słyszał owe opowieści, a temat ten budził jego żywe zainteresowanie.

Kiedy usłyszał od swych przyjaciół, że grupa miejscowych wyrusza na poszukiwania Yeti, zabrał się z nimi. Po kilku dniach marszu znajdowali się już w kompletnej głuszy w pięknych okolicznościach przyrody. Wtedy uszu ich doszedł rytmiczny dźwięk bębnów. Zrazu pomyśleli, że to jakieś okoliczne plemię i postanowili udać się z nim na spotkanie w celu uzyskania informacji. Kiedy zbliżali się do źródła hałasu, spostrzegli w ziemi ślady olbrzymich stóp. Większość z nich krzyknęła wówczas „Yeti” i uciekła w popłochu. Trzeba bowiem wiedzieć, że Tybetańczycy wystrzegają się tych istot, ponieważ mają one ponoć w zwyczaju zabijanie ludzi. Ostatecznie na miejscu pozostały tylko trzy osoby, w tym nasz pielgrzym. Powiedzieli sobie oni, że skoro potrafią poskromić tygrysa to i z Yeti powinni sobie poradzić. Zaczęli zatem przedzierać się dalej w gęstwinie.

W pewnym momencie jeden z nich kazał im się zatrzymać, wskazując na otoczoną skałami polanę. W samym jej środku stało w kręgu około dziesięciu ogromnych istot. Mierzyły one ponad trzy metry i były całe pokryte włosami. Obok stał jeszcze jeden stwór, trzymający wielki, pusty pień drzewa. To on był właśnie źródłem dźwięku, wybijając z wielką siłą rytm. Pozostali kiwali się na boki do taktu tej prymitywnej muzyki. Nasz bohater, tak samo, jak jego towarzysze, był przerażony, ale także zdumiony. Ja także. Ta historia straszy mnie od dziecka. I jednocześnie fascynuje. Oznaczałoby to bowiem, że małpoludy nie są tylko zwierzętami, ale bytami posiadającymi inteligencję. Takimi, które mają coś na kształt kultury, rytuałów, kto wie, może nawet i religii. Może oddają cześć wspomnianemu wcześniej Gulace. Z tego, co wiem, kryją się oni pod ziemią. Budują tunele, do których wejścia zmyślnie kamuflują drzwiami z liści. Nic więc dziwnego, że nie możemy znaleźć żadnych ich śladów w postaci szczątków czy innych pozostałości. Najwyraźniej potrafią się z rozmysłem kryć i kto wie, jakie jeszcze cuda i tajemnice skrywają ich podziemne kryjówki.

Źródła:

Monstra świata, Włodzimierz Antkowiak, Intercor, 1989/

wikipedia.org/

Sasquatch: The Apes Among Us, John Green, B.C. Canada: Hancock House, 1978/

Where the Footprints End: High Strangeness and the Bigfoot Phenomenon, Volume I: Folklore, Joshua Cutchin, 2020/

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *