Giallo a Venezia (1979)

Czy stare, włoskie erotyki mogą jeszcze kogoś zaskoczyć? Okazuje się, że tak, jeżeli do tej mieszanki dodamy szczyptę kryminału i hektolitry czerwonej farby. Giallo a Venezia to właśnie przykład takiego filmu, gdzie twórcy zgrabnie lawirują pomiędzy gatunkami, tworząc przedziwny mix, którego nie powstydziłby się sam Lucio Fulci (mówię tu oczywiście o twórczości u schyłku jego kariery).

Giallo a Venezia nie próżnuję, od samego początku wciągając nas w zawiłe meandry fabuły w klasyczny dla Landiego (reżyser), ekstrawagancki sposób. Tym razem, zamiast rzutu butelką w twarz niczego niespodziewającego się przechodnia, jak to miało miejsce w Patrick vive ancora (1980), dostajemy ciosy nożem w męskie krocze, ku akompaniamencie przeraźliwych krzyków. Jak możecie się domyślić, ta spokojna sytuacja szybko eskaluje w podwójne morderstwo pewnej pary kochanków. Do sprawy zostaje przydzielony detektyw z gotowanym jajkiem w ręku (nie przesłyszeliście się, wspomnę o tym później), który od teraz będzie starał się wyjaśnić to przerażające zajście.

Mario Landi w swoim filmie zaskakuje nie tylko scenami gore (nie bez powodu Giallo a Venezia nazywany jest najkrwawszym włoskim kryminałem), które nawet na mnie zrobiły wrażenie, a morderstwo prostytutki wywołało ciarki na moich plecach! Historia toczy się bowiem na dwóch osiach czasu. W jednej obserwujemy zmagania detektywa próbującego połączyć ze sobą wszystkie wątki, w drugiej natomiast poznajemy zamordowaną parę z zupełnie innej strony. Landi otwiera przed nami drzwi do związku pełnego seksu, perwersji  i przemocy.

To, czym Giallo a Venezia wyróżnia się na tle innych, podobnych gialli to sposób przedstawienia jednej z głównych postaci kobiecych. Flavia, grana przez Leonorę Fani, to dziewczyna, którą miłość i oddanie doprowadza do całkowitego zniszczenia. Chcąc zaspokoić swojego męża, posłusznie spełnia jego pragnienia, by w końcu trafić w miejsce, z którego nie ma już odwrotu. Fani gra świetnie i zdecydowanie jest najlepszym elementem tego dzieła.

Jeżeli chodzi o minusy, to na pewno będzie to postać detektywa zajadającego się co chwila gotowanymi jajkami, nie wiem, czy to jakiś przekaz podprogowy, performance artystyczny, ale po początkowych śmiechach wywołanymi ciągłym wyciąganiem ich z rękawa to pod koniec zaczęło mnie już mocno denerwować, szczególnie że grający go Jeff Blynn jest kompletnie nijaki. Oprócz naszego ulubionego detektywa słabo wypada również scenariusz, a w zasadzie  jego zakończenie. Nie zrozumcie mnie źle,  Aldo Serio wykonał kawał dobrej roboty, ale pod koniec filmu coś mu chyba siadło na głowę, albo nażarł się za dużo gotowanych jajek, bo takich zbiegów okoliczności, jakie tutaj zobaczycie, nie było nawet w Kochaj i tańcz (2009).

Zdjęcia, razem z muzyką też są niezłym tematem do obgadania. Oczywiście, jak na krwawe giallo przystało, motyw przewodni brzmi jak z kolejnej części przygód Żandarma z St. Tropez, więc jeśli o to chodzi, to poprzeczka jest podniesiona bardzo wysoko. Oczywiście nie mogło zabraknąć scen nocnych kręconych w środku dnia przy błękitnym niebie. Zrozumiałbym jeszcze, jakby to było jakoś zaznaczone, ale nasz killer nosi w tych scenach ciemne okulary, więc czasem nie sposób się zorientować jaką porę dnia twórcy mieli na myśli. Nie zabraknie też sensualnego miziania patyczkiem owoców morza, na które operator oczywiście miał czas, ale na jakiś ogarnięty wstęp bez krzyków i dźgnięć w penisa już nie.

Jednak pomimo swoich wad Giallo a Venezia to naprawdę solidne giallo, które potrafi zszokować i zaciekawić, to nie tani erotyk od Jesúsa Franco (wink wink), ale przyjemne kino, które oprócz walorów wizualnych ma do zaoferowania znacznie więcej.

Oryginalny tytuł: Giallo a Venezia

Produkcja: Włochy, 1978

Dystrybucja w Polsce: BRAK

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *