Fantastyczny Pan Lis (2009)

Patrząc na to, ile pracy wymagała produkcja, Fantastyczny Pan Lis wydaje się dotychczasowym dziełem życia cenionego wszędzie Wesa Andersona. Reżyser, który ma u mnie prześmiewczą łatkę twórcy kina dla studentów kierunków humanistycznych, dał nam bowiem jedną z najlepszych animacji XXI wieku. I mówię to ja, człowiek, który bardzo rzadko przypisuje kategorię „naj” filmom popularnych twórców. Cholera, to chyba jeden z moich ulubionych filmów tego artysty, na których czele stoi niezaprzeczalnie Rushmore (1998).

Film ten jest adaptacją książeczki dla dzieci o tym samym tytule autorstwa Rolada Dahla. I tutaj mała dygresja, jeśli kiedykolwiek powstanie animowana powieści O czym szumią wierzby Kenneth Grahame, to niech za jej realizacje odpowiedzialny będzie właśnie Wes Anderson. Również ta historia zakręcona jest wokół antropomorficznych zwierzaków, które żyją w dość dziwacznej symbiozie sprzecznej z prawami natury, jakie znamy.

Tych narzuconych przez osobliwe społeczeństwo ram nie udaje się utrzymać tytułowemu Lisowi (George Clooney), który obiecał przed laty swojej małżonce, dubbingowanej przez Meryl Streep, że zmieni swoje dotychczasowe zajęcie polegające na wykradaniu kur z ludzkich farm i weźmie się za bardziej stabilną robotę. Znajduje prace jako felietonista w lokalnej gazecie, jednak nudna proza domowego życia na mocno średnim standardzie widocznie go ogranicza. Kupuje dom z widokiem na trzy dobrze prosperujące ludzkie farmy, które od razu zapalają w jego głowie plan na ostatni, wielki skok.

Choć oparty na książce dla najmłodszych, Fantastyczny Pan Lis to animacja symbolicznie pisana zdecydowanie dla widza nieco starszego i obeznanego z gałęzią kultury, jaką jest kino. Znajdziemy tutaj nawet odniesienia do włoskiego spaghetti westernu w postaci szczura o głosie Willema Dafoe i zaaranżowanych scen strzelanych. Ale to oczywiście tylko jedno z nich, a entuzjaści szybko wyłapią tutaj takie tytuły, jak serial M*A*S*H (1972-) czy Ocean’s Eleven: Ryzykowna gra (2001). W zasadzie Clooney powtarza tutaj rolę z tamtego tytułu.

Dużo tutaj również autorskiego sznytu Wesa Andersona, bo Fantastyczny Pan Lis odczytywany może być jako historia o dysfunkcyjnej rodzinie i dziwacznych sposobach na to, aby odbudować rozpadający się związek. Znamy to już bardzo dobrze, jednak na całe szczęście stanowi to wszystko tło dla tego, co narracyjnie wychodzi na pierwszy plan. A jest to fantastyczna (heh) i przystępna dla każdego opowieść familijna, która, choć czasami wydaje się nieco jowialna, nigdy nie popada w bycie głupkowatą.

Wszystko to brzmi bardzo ładnie na papierze, ale przejdźmy do tego, co stanowi o największej sile filmu, animacji. Animacja poklatkowa wykorzystana przez Andersona wyróżnia się totalnie na tle innych, podobnych produkcji. Przede wszystkim świat przedstawiony stylizowany jest na brytyjskie lata 60. i 70., przez co wszyscy tutaj noszą się elegancko, a plenery łączą w sobie idyllę wsi i industrialny moloch. Do tego postacie zwierzaków widocznie mają na sobie prawdziwe futerka, które odpowiednio reagują nie tylko na miejsce, ale również na nastrój samych bohaterów. Włosy stroszą się, kiedy wpadają w złość, a ich wąsy opadają, gdy na ich pyszczkach zawita smutek.

Nie będę oryginalny i powiem, że moją ulubioną sceną, która też najdłużej zostanie ze mną po seansie, jest ta, kiedy nasi bohaterowie spotykają na swojej drodze wilka. Jest w niej coś wręcz metafizycznego, coś, co sprawia, że Fantastyczny Pan Lis nie jest tylko przepięknie wykonaną, stylową i odpowiednio zagraną animacją. Czy jest to dzieło, do którego chce się powracać? No właśnie nie, i to jest jego największy problem! Bo jak już wspomniałem, podczas oglądania czułem niesłabnący zachwyt, chłonąłem to wszystko z wielkim podziwem, jednak kiedy się skończył, nie zostawił we mnie jakiegoś większego ładunku emocjonalnego.

Trochę w tym ostatnim akapicie spuściłem powietrza z balonika, jaki pompowałem przez całą resztę tego tekstu. Ale nie zrozumcie mnie źle, Fantastycznego Pana Lisa obejrzeć trzeba choćby dla estetycznego orgazmu, który zaserwowała nam wykręcona już dziś do granic plastyka Wesa Andersona. To dzieło inteligentne, zabawne i czarujące niczym prawdziwa, kinowa magia. Dla takich właśnie tytułów warto czasami porzucić konwencjonalnie kręcone kino i dać się porwać w tę zachwycającą podróż do litego domu gdzieś na brytyjskiej prowincji. Kto wie, może będzie to Wasz ulubiony film tego artysty?

Oryginalny tytuł: Fantastic Mr. Fox

Produkcja: USA, 2009

Dystrybucja w Polsce: chili.com

 

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *