Frontier(s) (2007)

Nowa fala francuskiej ekstremy to zdecydowanie gratka dla ludzi o mocnych nerwach. Sam sięgam do tego nurtu raz na czas, bo chyba w całej mej miłości do horroru, za słaby psychicznie jestem na tak skondensowaną dawkę okrucieństwa. Ale kiedy już najdzie mnie ochota na przekroczenie granic człowieczeństwa, nie opuszczam Francji zawiedziony. Stwierdzę nawet, że każdy z tych seansów zostaje ze mną na bardzo, bardzo długo…

Nihilizm Frontier(s) Xaviera Gensa wydziera na nas już od początku, kiedy lądujemy na tonących w syfie i huku zamieszek ulicach Paryża. Grupa anarchistycznych oprychów zmuszona jest uciekać z miasta, kiedy to jeden z nich zostaje trafiony przez policjanta i w efekcie umiera w szpitalu. Uciekając ze stolicy, trafiają na francusko-szwajcarskie pogranicze, gdzie decydują się spędzić noc w obskurnym, przydrożnym hotelu. Brzmi znajomo?

Recepcjonistki wydają się nader skłonne do zadowolenia męskiej części grupy, a kręcący się wokół faceci mają aparacie przeciętnego warchlaka tuszącego się w pobliskiej stodole. To oczywiście źle wróży dla naszych bohaterów, którzy nie wiedzą, że tak naprawdę trafili na rodzinę okrutnych, wyalienowanych kanibali, którym przewodzi były nazistowski watażka. Ten marzy o powrocie III Rzeszy, na swój chory sposób starając się dać światu nowego Übermensch.

Nie jest to oczywiście wszystko, czym Frontier(s) może zdzielić nas w głowę, bo znajdziemy tutaj jeszcze kilka chorych, ociekających ekstremą pomysłów! I na papierze ten eksploatacyjny wydawać się może czymś zakrawającym o pastisz, jednak Gens podchodzi do swojego filmu całkowicie na poważnie! Oddając godny hołd klasyce pokroju Teksańskiej masakry piłą mechaniczną (1974) i niesławnemu nurtowi nazisploitation, stworzył on dzieło w zasadzie definiujące wspomnianą falę francuskiej ekstremy. To film na błocie, gównie i krwi lepiący ze sobą znane motywy, ale, nomen omen, mający autorski posmak.

A wszystkich tych płynów leje się w filmie dużo! Na całe szczęście pomimo motywu fanatycznej eugeniki i tortur naszych wielkomiejskich bohaterów, Frontier(s) można nazwać raczej kinem zemsty. Dlatego też przemoc jest tutaj tak bardzo satysfakcjonująca, bo wymierzona w prawicowych fanatyków zwyczajnie smakuje najlepiej. Niektóre sceny, jak ta z cyrkularką, choć przewidywalne od pierwszych sekund pojawienia się tego narzędzia na ekranie, sprawiają, że powiedziałem pod nosem „o tak! Zajebiście!”. Nie chcę zdradzać jednak tym, co filmu nie wiedzieli, czego spodziewać mogą się pod względem brutalności. Powiem tylko, no nie jest to łatwa przeprawa dla ludzi o słabych nerwach i jeszcze słabszych żołądkach.

Jednak jak wspomniałem, ten cały obrzydliwy koktajl nie popada w autoparodię, trzymając widza za gardło do samych napisów końcowych. Mimo że z każdą minutą filmu twórcy starają się uderzyć w widza czymś jeszcze mocniejszym, bardziej przegiętym i wyprowadzającym nas ze strefy komfortu. Jakby już samego wątku nazistowskiego było mało, to film ma przecież jeszcze… nie, nie zdradzę tego, choć bardzo bym chciał! Powaga filmu w głównej mierze płynie z gry aktorskiej, która jak na tego typu produkcję jest zaskakująco dobra!

Karina Testa jako Yasmine, czyli w zasadzie główna bohaterka filmu, jest tak autentyczna, że z miejsca gruntuje w ramach ponurego realizmu całą tę groteskową na pierwszy rzut oka sytuację. Szok, przerażenie, zrezygnowanie w końcu przekuwa w zaciekłą, pełną agresji walkę o przetrwanie swoje oraz dziecka, które nosi w brzuchu. Po drugiej stronie barykady stoi choćby Estelle Lefebure i Amelie Daure jako dwie urodziwe właścicielki hotelu. I jest to kreacja na tyle intrygująca, że z początku pociągają one swoim „swojskim” seksapilem, by z czasem przerodzić się w bestie z piekła rodem. No i jest Jean-Pierre Jorris, wisienka na torcie faszyzującej rodziny, który samą obecnością na ekranie jeży włos na karku. A kiedy zaczyna cytować, odpowiednio akcentując, słynne hasło wiszące nad bramą Auschwitz, widz wie, że trafił na samo dno Hadesu.

Nie ma co przedłużać, Frontier(s) wypada znać, bo to godny przedstawiciel nurtu, który uderzył z takim impetem, że należy się z nim liczyć. W zasadzie stanowi on dobry wstęp do francuskiej ekstremy, bo choć pełen jest on europejskiego nihilizmu, gra na znanych nutach amerykańskiego kina gatunku. A jeśli już mamy obedrzeć go ze skóry brutalności, to wciąż czytać możemy film ten jako wyjątkowo dosadny moralitet na temat tego, do czego prowadzić mogą ruchy prawicowe we współczesnej Europie. Przekaz jest jasny, a dzięki całej tej bezkompromisowej otoczce, działa niczym terapia szokowa.

Oryginalny tytuł: Frontière(s)

Produkcja: Francja/Szwajcaria, 2007

Dystrybucja w Polsce: monolith.pl

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *