Największym bólem związanym z pisaniem tej recenzji pod koniec 2023 roku jest fakt, że mająca premierę w 2018 Krew na betonie jest ostatnim przejawem reżyserskiej działalności jednego z moich ulubionych twórców kina, Craiga Zahlera. Gość wdarł się z impetem na scenę, zostając na jakiś czas główną postacią wyłaniającą się z mroku współczesnego, amerykańskiego kina i dając nam tytuły urzekające swoją bezkompromisową przemocą i moralną niejednoznacznością.
Opisywana tutaj Krew na betonie idealnie wpisuje się w ramy Zahlerowskiego rozumienia kina, choć w porównaniu do jego dwóch poprzednich filmów, Bone Tomahawk (2015) i Blok 99 (2017), wydaje się ona dziełem o wiele dojrzalszym, pozbawionym tej groteskowej nuty. Dlatego też dla wielu fanów twórczości Zahlera pozostaje on tym najsłabszym z trylogii jego dokonań. Choć nigdy chyba nie spotkałem się ze zdaniem, że jest to słaby film w ogólnym tego słowa znaczeniu.
Moralny bałagan widzimy już w dwójce naszych głównych bohaterów. Mel Gibson, znany z roli przykładnego gliniarza w niezwykle popularnych filmach z serii Zabójcza broń (1987), gra tutaj jego podstarzałą, zgorzkniałą i cyniczną wersję. Partneruje mu Vince Vaughn grający gliniarza, wydawać by się mogło o zbyt dobrym sercu jak na tę robotę. Obaj zostają zawieszeni w obowiązkach po zbyt brutalnym i napastliwym aresztowaniu latynoskiego handlarza dragami, które odbiło się echem w mediach, zarzucając policyjnej prewencji pobudki rasistowskie.
Obydwoje jednak potrzebują kasy. Mel na przeprowadzkę wraz z córką i chorą na stwardnienie rozsiane żoną z uboższej, wymieszanej etnicznie dzielnicy, Vince na ślub. Będąc w zawieszeniu, podejmują ryzykowną próbę przejęcia łupu skradzionego przez lokalnego gangstera, któremu pomaga Henry Johns (Tory Kittles), czarnoskóry recydywista, dla którego skok ten ma być ostatnim sposobem na odbicie się wraz z rodziną od dna. Oczywiście Zahler nie byłby sobą, gdyby wszystko poszło gładko, a dobry szeryf z wąsem zaprowadził spokój w mieście.
Krew na betonie może wydawać się filmem lżejszym pod względem lubianej przez Zahlera przemocy, ale nic bardziej mylnego! To wciąż kino w pewnych momentach wręcz upajających się ekranową brutalnością, która odpowiednio dawkowana stanowi elementy zaskoczenia dla nieco zahipnotyzowanego powolnym tempem widza. Sam wątek bohaterki granej przez Jennifer Carpenter, którego dla tych, którzy filmu nie widzieli, zdradzać nie będę, jest niczym podpis krwią twórcy na jego dziele. Później też jest nieprzyjemnie i bardzo „cieleśnie”, a scena wyciągania klucza z pewnego delikwenta zostanie z nami na długo po seansie. Ale to Zahler, gość, który kolokwialnie mówiąc, nie pierdoli się w swojej robocie.
Ja jednak cenię sobie ostatnie, na razie, dzieło Craiga nie tyle za jego bezkompromisowość, ile humanistyczny wymiar ukazania determinacji. Każdy z bohaterów ma własny cel rzucający go na ścieżkę przestępstwa, i co najlepsze, nie potrafię ich poddać jednoznacznemu osądowi moralnemu. Jednak czarne charaktery – dosłownie czarne, bo większość z nich skrywa swoją tożsamość pod kominiarkami – to figury wyciągnięte wręcz z kina grozy. Fantomy, które bez mrugnięcia okiem potrafią wejść do sklepu i rozstrzelać Bogu ducha winnych ludzi tylko po to, by zgarnąć z kasy kilka dolarów. Bardzo podoba mi się fakt, że ich tożsamość pozostaje nam nieznana, stają się oni niejako personifikacją zła, jakie rządzi miastem, którego przecież strzec ma nasza dwójka bohaterów.
Wspomniałem już, że film ma powolne tempo. I tak, to może być cholerna wada dla ludzi, którzy od kina sensacyjnego wymagają przede wszystkim ciągłego pompowania wysokooktanowej akcji. Tutaj większą część czasu spędzimy zamknięci w samochodzie któregoś z bohaterów, podglądając ich rutynowe działania w przypadku prowadzenia obserwacji czy mozolne przygotowywanie się tych złych do skoku na lokalny bank. Ja jednak jestem z tych, którzy potrafią dość łatwo wpaść w trans i popłynąć z prądem opowiadanej historii. A Zahlerowi jako temu opowiadającemu po prostu ufam w stu procentach, spijając każde jego słowo wpisane na kartkę scenariusza, uważając, że jego filmy nie posiadają niepotrzebnych scen. Tak jest i tutaj, więc nie traktujcie tego akapitu jako obiektywnego. Zresztą cały ten tekst nie jest obiektywny!
Co z tą kontrowersją? Co z rasizmem zarzucanym Krwi na betonie? Nie ma co ukrywać, że Zahler dość stereotypowo podchodzi do różnic kulturowych i klasowych, w pewien sposób czyniąc z Czarnej dzielnicy synonim miejsca niezdatnego do życia, zwłaszcza dla białej klasy średniej. To zdecydowanie największa wada filmu, bo choć ten tapla się w bagnie moralnej szarości, tak świat przedstawiony jest zwyczajnie zbyt czarno-biały. Ale czy jego intencją było zaszkodzenie tym i tak już pokrzywdzonym przez system? No nie, wszak zakończenie filmu daje nam jasno do zrozumienia, że nawet w „Innym” znanym z prac Kapuścińskiego odnaleźć możemy człowieka, a razem z nim współczucie, lojalność i ludzkie dobro.
Oryginalny tytuł: Dragged Across Concrete
Produkcja: Kanada/Wielka Brytania/USA, 2018
Dystrybucja w Polsce: viaplay.pl
Nałogowy pochłaniacz popkultury, po równo darzy miłością obskurne horrory, Star Wars i klasykę literatury.