Love is in the air – wybieramy 10 najlepszych filmów z pieprzykiem!

Seks w życiu człowieka odgrywa niepośrednią rolę. Nie inaczej jest z kobietami. Gdyby nie seks to, by nas tu nie było. Z biegiem stuleci akt ten zaczął jednak zmieniać swój charakter.

Z funkcji czysto reprodukcyjnej przeistoczył się w jedną z popularnych form rozrywki. A głównym narzędziem do rozpowszechniania treści z tym związanych stała się pornografia. Jest to forma sztuki, która ukazuje ludzi uprawiających seks w różnych dziwnych konfiguracjach oraz niemiłosiernie przy tym, z jakiegoś bliżej nieokreślonego powodu, jęczących. Pornografia w naszych czasach to przede wszystkim biznes przynoszący miliardowe zyski jej twórcom. Jest jej tyle, że nieraz trudno aż się opędzić.

Nie pozostaje bez wpływu na człowieka. Zarówno na jego stan psychiczny, jak i fizyczny. Mimo że pornografia oparta jest na faktach to jednak, zwłaszcza w ostatnich latach, przynosi głównie negatywne skutki w postaci impotencji, przebodźcowania, uzależnienia, zaburzeń erekcji, depresji, myśli samobójczych, dewiacji, chłodu emocjonalnego czy w końcu samotności. Współczesne filmy dla dorosłych są przepełnione agresją, a przeglądanie stron z nimi wygląda jak wizyta w rzeźni lub w policyjnym archiwum wypełnionym zdjęciami z miejsc zbrodni. Nie zawsze tak jednak było. Z okazji światowego dnia orgazmu, obchodzonego 21 grudnia, przenieśmy się w czasy, gdy pornografia dopiero raczkowała, prezentując bardziej naturalistyczne oblicze. Epoka ta trwała od 1969 roku do 1984 i nosiła nazwę „Złotej ery pornografii”. Filmy spod znaku XXX wówczas powstałe trafiały do publicznego obiegu, będąc pozytywnie przyjmowane przez mainstreamową krytykę. Charakteryzowały się one sporą naturalnością, sporym owłosieniem aktorów oraz fabułą wykraczającą poza pretekstowość. Przyjrzyjmy się kilku wybranym pozycjom, które spełniały te warunki.

Andrzej Kownacki

 

Naked Paradise (1957), reż. Roger Corman – Oskar Dziki

Nazwanie filmu Naked Paradise, w wolnym tłumaczeniu Raj golasów, z miejsca gwarantowało mu więcej pryszczatych nastolatków zajeżdżających do samochodowego kina swoimi cadillacami w Ameryce lat 50. Jednak jak na niewinne otwarcie tej wyliczanki przystało, w tych zaparkowanych ciasno samochodach z zaparowanymi szybami działo się pewnie więcej namiętności, niż na ekranie. Roger Corman jednak od początku swojej reżyserskiej kariery wiedział, jak sprzedać film. Rozgrzane słońcem Hawaje stają się miejscem nie tyle frywolnego dolce vita w oparach morskiej bryzy, a trójkąt złożony z trzech bandziorów uciekających z łupem nie nosi znamion homoseksualnej orgii, to jednak Naked Paradise aurą erotyki dominuje od pierwszych minut! I choć ponętna Beverly Garland kusi swym skroplonym słoną bryzą ciałkiem, tak jej słabość do butelki nie pozwala raczej na jakiejś bardziej podnoszące ciśnienie igraszki. Dzieło Cormana przepadło gdzieś w czeluściach jego przepastnej filmografii, ale choćby sam tytuł idealnie inauguruje nam kolejne propozycje, które, zapewniam, rozgrzeją Was mocniej niż pociągnięty prosto z butli łyk Havana Club!

 

Behind the Green Door (1972), reż. Artie Mitchell i Jim Mitchell – Andrzej Kownacki

Obraz braci Mitchell nie posiada właściwie fabuły. Oto bowiem pewna młoda, bogata kobieta zostaje uprowadzona przez nieznanych sprawców. Zabierają ją oni do pewnego tajemnego lokalu, do którego wchodzi się przez tytułowe zielone drzwi. Następnie bohaterka zostaje umieszczona na scenie przed zamaskowaną publicznością. Na arenie towarzyszą ją różnie ludzie, na początku sześć kobiet, potem czarnoskóry bokser. Nie będę opisywał, co robią na tej scenie, można jedynie podkreślić, że film był pierwszą pełnometrażową produkcją, w której ukazana stosunek między rasowy. Obserwując estradowe ekscesy, publika również przyłącza się do zabawy, co skutkuje wielką orgią. Finał natomiast wieńczy festiwal ejakulacji. I ta właśnie, trwająca siedem minut sekwencja, wyróżnia Behind the Green Door spośród innych dzieł XXX. Nakręcono ją bowiem przy użyciu różnych, kolorowych filtrów. Powoduje to iście psychodeliczny efekt, który sprawia, że widz prawie zapomina, na co tak naprawdę patrzy. Użycie technik optycznych oraz slow motion nadaje tym kluczowym momentom filmu poetyckiego wręcz charakteru, będąc świadectwem twórczej kreatywności.

 

Let My Puppets Come (1976), reż. Gerard Damiano – Andrzej Kownacki

Dzieło Gerarda Damiano to coś, o zdecydowanie zupełnie innym charakterze. Nie mamy to bowiem do czynienia z typową pornografią z udziałem ludzi. Główną rolę odgrywają tu lalki. Klimat produkcji jest lekki, nie traktuje się ona poważnie. Jak z resztą traktować poważnie seks lalek? Film określany jest mianem komedii, jak również softcore. Soft porn to rodzaj filmów dla dorosłych, gdzie nie są pokazane szczegóły. I również tutaj szczegółów brak, nie po to jednak Let My Puppets Come powstało. Fabuła opowiada o grupie biznesmenów, którzy popadają w spore długi. W celu pozbycia się ich postanawiają nakręcić film pornograficzny. Tło to nie jest oczywiście zbytnio angażujące, a główną atrakcją jest tutaj użycie lalek do ukazania damsko-męskich stosunków. Był to bodajże pierwszy taki patent w kinie i na pewno jeden z nielicznych w historii. Jak się nietrudno domyślić sceny przedstawione na ekranie budzą raczej uśmiech niż jakiekolwiek podniecenie. Jest to pocieszna humoreska, zupełnie niegroźna dla ludzkiej psychiki. Akty z udziałem ludzi i lalek są za to nakręcone z przymrużeniem oka, będąc raczej rubaszne niż wulgarne. Film stanowi obecnie ledwie ciekawostkę z epoki, która już raczej się nie powtórzy.

 

Diabeł w pannie Jones (1977), reż. Gerard Damiano – Andrzej Kownacki

Z czym kojarzy się film pornograficzny? Z ludźmi uprawiającymi seks? Racja. A czy kojarzy się z samobójstwem? Raczej nie. Tak jednak zaczyna się Diabeł w pannie Jones. Zasłużony dla gatunku reżyser Gerard Damiano postanowił zainspirować się twórczością Alfreda Hitchcocka i rozpocząć swoją produkcję od mocnego uderzenia. Tytułowa panna Jones to nieszczęśliwa kobieta. Jest samotną, starą panną, która nie widzi sensu dalszej egzystencji. Podcina więc sobie żyły w kąpieli. Trzeba przyznać, że jak na film dla dorosłych jest to dość śmiałe fabularne posunięcie. Kobieta trafia następnie w zaświaty, nie zostaje jednak wpuszczona do nieba. Dostaje jednak drugą szansę, a warunkiem jest oddanie się pożądaniu. Dzięki licznym „treningom” zmienia się w nimfomankę. Ostatecznie trafia do piekła, gdzie czeka ją najgorsza kara. Zostaje bowiem zamknięta w pokoju z impotentem, który mimo błagań bohaterki, nie jest w stanie jej zaspokoić. Bardziej interesuje go łapanie much. Diabeł w pannie Jones, powstał w oparciu o sztukę Jean-Paul Sartre’a, stanowi zatem przewrotną opowieść o istocie cierpienia, poruszając motywy niekojarzone z dziełami XXX. Dzięki temu właśnie, a nie scenom seksu, zapada w pamięć widza, potrafiąc nawet sprowokować go do refleksji.

 

Alicja w Krainie Czarów (1976), reż. Bud Townsend – Andrzej Kownacki

A teraz prawdziwa perełka, czyli pornograficzny musical. Widać kiedyś twórcy mieli ambicje i chciało im się nawet napisać specjalnie kilka numerów muzycznych do swoich dzieł. Film stanowi oczywiście odniesienie do słynnej książki o tym samym tytule. Tutaj Alicja jest jednak już dorosła i pracuje jako bibliotekarka. Nachodzi ją pewien ogier, który próbuje namówić ją na figle. Ona jednak się opiera, ponieważ chce zachować swoją czystość dla przyszłego męża. Dziewczyna, dzięki magicznemu lustru, trafia do krainy pełnej dziwnych postaci. Są one bardzo przyjacielskie i chcą się zbliżyć. Alicja poznaje dzięki nim rozkosze ciała, odkrywając własną seksualność. Dzielą się one z nią przy okazji różnymi prawdami na temat życia. Alicja wyróżnia się nie tylko gatunkiem, ale także poziomem realizacji, jak i aktorstwem. Piosenki wpadają w ucho i stanowią miłe urozmaicenie seansu. Chociaż bardzo długo nie ma tu żadnej golizny, to jednak ostatecznie wszystko kończy się orgią i nie ma wątpliwości, jaki zamysł mieli twórcy. Produkcja jest jednak stworzona ze sporą dozą taktu, humoru i poczucia stylu.

 

Emanuelle i ostatni kanibale (1977), reż. Joe D’Amato – Oskar Dziki

Grana przez Laurę Gemser Emanuelle, nie mylić z kreacją tej postaci zagraną przez Sylvię Kristel, na przestrzeni lat była żeńską i bezpruderyjną inkarnacją Jamesa Bonda. Różni twórcy rzucali naszą bohaterkę po wszystkich kontynentach, zmuszając ją pod płaszczykiem dziennikarskiego śledztwa do dawania cielesnej uciechy wszystkim wkoło. Na całe szczęście Gemser jest na tyle charakterną kobietą, że nie zatraciła ona w tym wszystkim własnej tożsamości. Nawet wtedy, kiedy Joe D’Amato dał jej bilet do amazońskiej dżungli w celu zbadania sprawy tajemniczego plemienia kanibali. Jest to oczywiście podpięcie się pod nośny wówczas nurt włoskiego kina kanibalistycznego i wątki te wybrzmiewają w finale w dość obsceniczny sposób. Ale to, co stanowi całe mięsko (heh) filmu, to wszystkie te pikantne sceny, w których Emanuelle zabawia się z napotkanymi w dżungli ludźmi. Moimi absolutnymi faworytami są sekwencja otwierająca i lodzik z widokiem na Zatokę Hudsona i lesbijskie zabawy w malowniczym jeziorku pod bacznym okiem… szympansa palącego czerwone Marlboro.

 

Barbara Broadcast (1977), reż. Radley Metzger – Andrzej Kownacki

Barbara to tytułowa bohaterka filmu. Jest ona znaną pisarką, autorką wielu bestsellerowych powieści. Jest także kobietą wyzwoloną. Właśnie udziela wywiadu w bardzo wytwornej restauracji manhattańskiego hotelu. W menu lokalu znajdują się nie tylko wytworne dania, lecz również usługi seksualne. Reszty nie trzeba się domyślać. Fabuła nie jest tutaj może skomplikowana, lecz film wyróżnia się innymi cechami. Przede wszystkim, zgodnie z miejscem akcji, przedstawione aktywności podane są w eleganckim stylu. Nie ma tu wulgarności, czy epatowania golizną. Całość sprawia dystyngowane wrażenie, a jeden z krytyków pokusił się nawet o określenie atmosfery panującej na ekranie mianem surrealistycznej. Zaiste jest to specyficzna sytuacja, w której wybiera się z karty czynności na ogół kojarzone z domowym zaciszem. Mamy więc tutaj poruszony temat wojeryzmu i ekshibicjonizmu. Jest on jednak potraktowany bez wzbudzania sensacji. Goście lokalu zachowują spokój, a gorszące z pozoru sceny wokół nich się odbywające, nie wzbudzają ich poruszenia. Barbara Broadcast oferuje na pewno doznania rzadko spotykane we współczesnej pornografii, oferując oryginalne podejście do tematu.

 

Kaligula (1979), reż. Tinto Brass, Bob Guccione, Giancarlo Lui – Oskar Dziki

Z jednej strony uwielbiam Kaligulę za jego rozmach, bezkompromisowość i odwagę w ukazaniu najbardziej hedonistycznego władcy Rzymu, z drugiej jednak każdy seans tego filmu wiązał się dla mnie z ogromną frustracją. Oryginalnie dzieło to narodziło się w głowie Boba Guccione – założyciela magazynu „Penthouse” – jako film o charakterze stricte erotycznym, jednak nakręcony za hollywoodzkie pieniądze i z iście gwiazdorską obsadą. Oczywiście wszystko okazało się totalną katastrofą, a zawirowania wokół produkcji filmu, w tym konflikt reżysera Tinto Brassa z autorem scenariusza Gorem Vidal, to tematy na inny tekst. Na całe szczęście Caligula: The Ultimate Cut przywraca do filmu wszystkie kuriozalne często sceny seksu, mieszające się wymyślnymi scenami śmierci, tortur i szaleńczego spojrzenia Malcolma McDowella. Tak, tylko w tym filmie loch Tyberiusza w Capri służy nie tylko do grupowych orgii, ale również ma zamontowaną kilkupiętrową gilotynę do masowego pozbawiana głów nieszczęśników skazanych na śmierć. W sumie trudno o bardziej imponujące zobrazowanie słowa „erotyczny blichtr” niż widok nagich ciał wijących się w ekstazie na pokładzie okrętu wykonanego z kości słoniowej.

 

Pod skórą (2013), reż. Jonathan Glazer – Oskar Dziki

Samotna, farbowana na czarno i opatulona w długie futro Scarlett Johansson przemierza brytyjskie bezdroża, łapiąc okazję. Jej celem są samotni faceci, których niczym modliszka lub wampirzyca wysysa do cna w swoim basenie wypełnionym niezidentyfikowaną w gęstości i barwie substancją. Zostaje po nich tylko skóra. Kim jest nasza bohaterka? W przeciwieństwie do książki Michela Fabera z 2000, na której oparto Pod skórą, odpowiedź jest nam podana już na początku. Scarlett to kosmita, humanoidalna istota z gwiazd, której motyw pozostają znane tylko jej samej. My jako widzowie zmuszeni jesteśmy do oglądania niekomfortowego „polowania” na kolejne ofiary, które kuszone ponętnym ciałem i krwiście czerwonymi ustami dają się zbawić wprost do gniazda czarnej wdowy. Erotyka oczywiście jest wszechobecna, bo konsumpcja męskiej esencji jest zarówno dosłowna – elementy horroru cielesnego – jak i metaforyczna, w końcu faceci implodują zalani lepką cieczą. Ludzkość w skażonej cynizmem, a nawet obrzydzeniem, wizji reżysera filmu, Jonathana Glazera, skazana jest na cierpienie. Mężczyźni definiowani są tylko przez ich samcze pragnienia, a seksualna deprawacja czai się nawet w wilgotnych lasach Szkocji.

 

Love (2015), reż. Gaspar Noé – Oskar Dziki

Jako człowiek od lat prowadzący samotne życie i pogodzony z tym że raczej nie dane mi będzie już zaznać prawdziwej miłości, z wielkim bólem serca przeżyłem seans Love Gaspara Noé. To przede wszystkim film o stracie, o fizycznym bólu związanym z niemożnością bycia z tą osobą, którą darzy się najszczerszym uczuciem na świecie. Ale Noé nie byłby sobą, gdyby nakręcił standardowy dramat o jakże pragmatycznej emocji, jaką jest miłość. Love traktuje swój tytuł dosłownie, fizycznie oraz cieleśnie, jak i wręcz metafizycznie. My jednak skupmy się na tym pierwszym, bo był to powrót kina XXX na wielki ekran po długiej przerwie zapoczątkowanej jeszcze w latach 90., kiedy to twórcy mieli przysłowiowe jaja. Argentyńsko-francuski reżyser zadbał, by erotyka w jego dziele była wręcz namacalna, dlatego też zastosował innowacyjną technikę nakręcenia męskiej erekcji w pełnym trójwymiarze. To film, na którym można się masturbować i płakać jednocześnie, co świadczy tylko o jego wielkości. Kocham, lubię, szanuję, zresztą jak całą twórczość Gaspara Noé.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *