Rick i Morty – sezon 7 (2023)

Wielu zastanawiało się, jak będzie wyglądać siódmy sezon popularnej kreskówki Rick i Morty, kiedy z jej pokładu zostanie wyrzucony Justin Roiland, seksualny oprawca, showrunner i aktor dubbingujący dwójkę tytułowych bohaterów. I wiecie co? Nie zmieniło się nic! Roiland dalej jest w ekipie odpowiadającej za serial, nowe głosy są praktycznie nie do rozróżnienia, a wszystko trzyma swój wcześniejszy, bardzo wysoki poziom. Co jest oczywiście zaskakujące, kiedy mówimy o siódmej już serii tej samej opowieści.

Ale mnie zakulisowe dramaty nie za wiele obchodzą, kiedy mogę otrzymać skończone dzieło, choć trzymanie Roilanda przy biurku i jeszcze pozwalanie, by zarabiał, jest dla mnie wysoce nieetyczne. Dlatego też to ja jestem odbiorcą, a nie wyrachowanym w swych działaniach twórcom. I mi to pasuje, bo oglądanie kolejnych perypetii naszej ukochanej, dysfunkcyjnej rodzinki to po raz siódmy rozrywka najwyższej próby. Oczywiście, kiedy też świadomie załapiemy koncepcję stojącą za tymi bardziej „fikuśnymi” epizodami.

Bo tak, jak i poprzednio, siódmy sezon Ricka i Morty’ego zbudowany jest na zasadzie przeplatanki, która łączy w sobie typowo rozrywkowe, często absurdalne w swej świadomej głupocie historyjki z tymi, które nawet z najbardziej szalonych koncepcji science-fiction potrafią stworzyć wybitne mikro dzieło. Takie, które zostaje w pamięci na dłużej i potrafi wykrzesać w widowni jakąś egzystencjalną refleksję. A to zawsze była dla mnie największa wartość dodana tego konkretnego serialu, który mogę określić najtrafniej młodzieżowym hasłem „rozwalający mózg”.

Dlatego też zdecydowanie wolę ten serial w wydaniu właśnie takim epizodycznym, kiedy daje twórcom po prostu popuścić całkowicie wyobraźnie i zasypywać nas tymi wszystkimi szalonymi, ale jakże odświeżającymi konceptami. Gdzieś między tym jest oczywiście jakaś główna fabuła, która macha do nas chuderlawą łapką Morty’ego, ale jak już pisałem, przywalona jest ona całą masą innego dobra. Fajnie, bez skrępowania jakąś łączącą się w całość narracją te postaci i ich przygody mają po prostu więcej do zaoferowania.

Obok takich odcinków, jak przedostatni Mort: Ragnarick, który jest totalną już jazdą bez trzymanki co rusz sypiącą z rękawa aluzjami do popkultury, czy chyba najsłabszy moim zdaniem Rise Of The Numbericons: The Movie, mamy jak choćby te numerowane dwa, siedem i sześć, które w sposób wielce kreatywny budują relację między poszczególnymi członkami rodziny Smith. Fuzja Ricka z Jerrym, czy analogiczne połączenie Summer z Mortym to nie tylko rzeczy wprost wyrwane z mokrej fantazji któregoś z Cronenbergów, ale i inteligentne punkty wyjścia do mówienia o tym, że w każdej rodzinie kryją się problemy i zawsze jest sposób, by je rozwiązać.

Uwielbiam te mikro wiwisekcje na rodzinnej tkance, nawet jeśli ta jest przecież chodzącą definicją dysfunkcji. Może tylko zaczyna mnie już irytować fakt, że Rick jako bohater na przestrzeni tych wszystkich lat nie uległ żadnej przemianie. Wiem, że to tylko kreskówka i charakter postaci często jest obligatoryjny z dwa czy trzema stereotypami jakimi ta została opisana, ale kurde, skoro twórcy tak dobrze odnajdują się w przesuwaniu granic w samej narracji, to niech trochę już tych bohaterów też kierują na inne tory. W końcu ileż można oglądać te autoagresywne, nihilistyczne i często pijackie poczynania głównego bohatera, który robi je od pierwszego odcinka pierwszego sezonu? Nie mówię tutaj o rewolucji w kwestii pisania postaci, a raczej ewolucji.

Siódmy sezon to też odcinki, które po prostu potrafiły rozłożyć mnie zarówno emocjonalnie, jak i pod względem kreatywności, na jakiej zostały wzniesione. Nie chcę spoilerować, ale ostatni epizod, Fear No Mort, to jest cholerne arcydzieło pisania stojącego na własnych nogach, trwającego kilkadziesiąt minut odcinka, który w oderwaniu od reszty potrafi w kompaktowy sposób wywołać w nas całą paletę emocji, od smutku, przez współczucie, na czystej radosze kończąc. Zaraz za nim jest również That’s Amorte, który dotyka drażliwego tematu odbierania sobie życia. Bałem się, że twórcy przesuną tutaj wajchę o kilka centymetrów za daleko, ale to, z jakim zrozumieniem podeszli do tego tematu, sprawia, że mogę tylko pokłonić się w pas.

Jeśli z kolejnym sezonem poziom jakości nie spadnie drastycznie w dół, to serio nie będzie potrzeby pisać kolejnej recenzji a tylko wymienić te odcinki, które naprawdę warto zobaczyć bez względu na wszystko. Bo tak właśnie polecałbym zrobić tym, którzy z serialem Rick i Morty nie mieli jeszcze do czynienia z tymi dwoma wymienionymi przeze mnie w poprzednim akapicie odcinkami. Cała reszta pewnie albo widziała już cały sezon, albo machnęła go wraz z poprzednimi oglądanymi w ramach kolejnego rewatchu. No cóż, uwielbiam, więc z jawną miłością kończę tę recenzję.

Oryginalny tytuł: Rick and Morty

Produkcja: USA, 2023

Dystrybucja w Polsce: hbomax.com

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *