Bajanie o życiu i śmierci – 10 najciekawszych, krótkometrażowych animacji

Kino daje wiele możliwości realizacyjnych. Twórcy filmowi używają przeróżnych sposobów, by przemawiać do publiki. Jedną z takich form jest animacja. Jest to szerokie pojęcie, zawierające filmy rysunkowe, jak i te poklatkowe z udziałem, chociażby kukiełek. Zwłaszcza te drugie darzą specjalnym uczuciem sentymentu, jako że poniekąd się na nich wychowałem. Polska poszczycić się może kilkoma znakomitymi produkcjami tego typu.

Były one jednak skierowane głównie do bardzo młodego widza. Ja natomiast chciałbym się skupić na tych bardziej, które posiadają bardziej dojrzałą treść. Istnieje bowiem wiele animacji, które starają się nieść jakiś przekaz. Nie są tylko rozrywką, ale także krótką rozprawą na tematy związane z życiem, śmiercią czy przemijaniem. Są to małe, często nieznane, dzieła sztuki. Wyróżniają się profesjonalnym wykonaniem z zadbaniem o najmniejszy szczegół. Zasługują tym samym na uznanie oraz docenienie ogromu pracy włożonego w ich powstanie. Oto 10 krótkich filmów, które uważam za warte uwagi ze względu na formę, jak i treści.

Zatrudnienie (2008), reż. Santiago Bou Grasso

Stałym motywem wszelkich animacji jest przedstawienie ludzkiego istnienia we współczesnym świecie. Robi się to często przy użyciu różnych metafor. W Zatrudnieniu są to ludzie, służący za przedmioty. Przedstawiony w shorcie świat wypełniony jest ludźmi, których jedyną pracą i obowiązkiem jest pełnienie funkcji dla innych. Są zatem ludzie lampy, ludzie stoliki, ludzie krzesła czy ludzie wieszaki. Nawet sygnalizacja świetlna jest zbudowana z ludzi. Główny bohater korzysta z tych wszystkich osób-przedmiotów, nie zauważając jakby, kim są. Może się wydawać, że należy on do jakiejś lepszej kasty. Jak się jednak okazuje, jest całkiem odwrotnie. Obraz ten w humorystyczny i pomysłowy sposób uzmysławia nam, że żyjemy w rzeczywistości, w której nie liczy się indywidualizm. Zostaliśmy sprowadzeni do roli narzędzi, których jedynym celem jest wykonywaniem dzień w dzień jednej czynności. Jesteśmy niewiele znaczącymi trybikami w jednym wielkim systemowym organizmie. Żyjemy w istocie po to, by służyć innym, pozbawieni woli i szans na lepszą przyszłość.

Man (2012), reż. Steve Cutts

Steve Cutts to artysta, który od lat już karmi nas swoimi apokaliptycznymi wizjami. Jego animacje niosą ewidentne przesłanie. Gatunek ludzki jawi się w nich jako zły bohater. Człowiek to w tak naprawdę szkodnik, który wykorzystuje Ziemię oraz jej zasoby. Jest zachłanny i niszczy wszystko wokół siebie. Szczególnym celem jego ataków są zwierzęta. Zabija je dla przyjemności lub dla luksusu. Zmienia krajobraz, zanieczyszczając środowisko naturalne. Większość dzieł Cuttsa wyróżnia się charakterystyczną kreską, stylizowaną na filmy rysunkowe z lat 20. i 30. Są one zatem przerysowane, ale z zachowaniem troski o szczegóły. Nie co dzieje się na ekranie nie jest przypadkowe, zatem warto wytężyć wzrok i uwagę w trakcie seansu, aby wyłapać wszystkie smaczki. Man to swoisty akt oskarżenia wobec ludzi, zawierający w kilku minutach całokształt jego „działalności na planecie”. Czyni to w sposób płynny i atrakcyjny wizualnie, nie zapominając przy tym o ważnym przesłaniu.

manOman (2015), reż. Simon Cartwright

manOman to historia zastraszonego człowieka, który wybiera się na terapię, mająca na celu wyrzucenie z siebie gniewu. Polega ona w głównej mierze na bieganiu pół nago i krzyczeniu. Mężczyzna jest tym faktem zakłopotany. Kiedy jednak już złość jest w nim tak wielka, że nie może jej kontrolować, wychodzi z niego zwierz. I to dosłownie. Wymiotuje on małym, brudnym i owłosionym człowieczkiem, który zaczyna siać chaos, gdziekolwiek się nie pojawi. Bohater jest początkowo tymzaniepokojony, lecz gdy daje się porwać nieokrzesanej wersji siebie, czuje wolność, mogąc nareszcie wydobyć z siebie pierwotny krzyk. Zrzuca symbolicznie ubranie i rzuca się w wir nieodpowiedzialnych zabaw. Prowadzi to do tragicznego końca. Zwierz natomiast staje się Bogiem dla całej rzeszy sfrustrowanych facetów. Ta krótka przypowiastka jest dowodem na to, że ograniczające nas normy i konwenanse powodować mogą emocjonalne rozchwianie i cierpienie. Człowiek nie może wiecznie się kontrolować i powstrzymywać od naturalnych instynktów. Czasem po prostu trzeba oddać mocz z dachu wysokiego budynku. Inaczej się nie da.

Overdose (1995), reż. Claude Cloutier

Overdose czyli po naszemu Przeciążenie to opowieść o pewnym chłopcu, który od samego rana po wieczór jest zajęty. Jego czas wypełnia szkoła, nauka pływania, gra w tenisa czy też lekcje gry na fortepianie. I tak dzień w dzień. Mimo że ma dopiero 10 lat, szybko nabawia się syndromu wiecznego zmęczenia. Chodzi jak nakręcony niczym króliczek Duracella, ale tylko do czasu. Każdy organizm ma bowiem swoje granice. Ta pocieszna i sympatyczna z pozoru animacja autorstwa kanadyjskiego twórcy Claude’a Cloutiera, stanowi przestrogę dla rodziców. Stara się uświadomić im, że dziecko jest tylko dzieckiem i potrzebuje też mieć czas wolny, który mogłoby spędzić na zabawie z kolegami. Od małego jesteśmy poddawani presji otoczenia i bardzo szybko stajemy się częścią tej wielkiej maszyny, jaką jest społeczeństwo. Niestety dorosłe życie również tak wygląda, a dzieciństwo jest niejako treningiem przed wyścigiem szczurów, jaki czeka większość ludzi.

I’m Fine Thanks (2011), reż. Eamonn O Neill

Od małego narażeni jesteśmy na ataki innych. Przemoc, zarówno ta słowna, jak i fizyczna, towarzyszy nam całe życie. Często spotyka nas ona ze strony tych, których byśmy o nią nie podejrzewali na przykład kobiet lub własnej rodziny. Jeśli nie jesteśmy asertywni i nie potrafimy wyznaczyć jasnych granic tego, co na odpowiada, a co nie. Żyjemy więc, tłumiąc w sobie złość. Gniew narasta w nas z każdym rokiem. Stajemy się coraz starsi, aż w końcu wkraczamy w dorosłość. Negatywne emocje nadal nam jednak towarzyszą. Świat dorosłych jest jeszcze bardziej okrutny niż dzieci. Ludzie są obojętni, znieczuleni i nie dostrzegają innych. Nie można na nikogo liczyć, a człowiek zdany jest tylko na siebie. Wszyscy inni dookoła układają sobie jakoś życie, a my tkwimy w tym ciemnym więzieniu, jakim jest nasz własny umysł. Na koniec dostajemy kosę od jakichś oprychów na ulicy. I tyle nas było. Taki świat przedstawia nam reżyser I’m Fine Thanks Eamonn O’Neill. Ta niewesoła wizja odznacza się oryginalnym i sugestywnym sposobem animacji, mówi o tym, że tłumienie emocji nie prowadzi do niczego dobrego.

More (1998), reż. Mark Osborne

Różnej maści animatorzy jak widać, upodobali sobie temat społecznych nacisków, jakimi jest naznaczona tak zwana cywilizacja zachodu. Autor nominowanej do Oscara produkcję More ukazuje nam szarobury świat, w którym ludzie istnieją tylko po to, by pracować. Jest to ponura i przygnębiająca rzeczywistości. Jej mieszkańcy nie tyle żyją, ile wegetują w stanie otępienia i obojętności. Pogodzeni z losem jedynie w marzeniach wracają do scen z młodości, kiedy wszystko było bardziej beztroskie. W dorosłym życiu są ledwie niewolnikami systemu. Jeden z nich znajduje jednak drogę ucieczki. Konstruuje okulary, przez które wszystko staje się kolorowe i przyjazne. Osiąga sukces, lecz sam staje się przy tym takim samym oprawcą, jakim byli jego dawni szefowie. More tosmutna wizja, a klimat ten pogłębia tylko podkład muzyczny autorstwa brytyjskiej grupy New Order. Pozycja ta posiada niepowtarzalny nastrój, który udziela się widzowi, na długo zostawiając ślad w pamięci.

Coda (2013), reż. Alan Holly

Ta irlandzka animacja zaczyna się od mocnego uderzenia. Oto wstawiony bohater opuszcza nocny klubu, by wpaść zaraz pod koła rozpędzonego samochodu. Nie zdając sobie sprawy z tego, że nie żyje, jego dusza opuszcza ciało i udaje się do parku. Tam spotyka śmierć, która uświadamia jej, w jakiej jest sytuacji. Nie chcąc opuszczać tego świata, prosi Kostyrę o przypomnienie różnych momentów i doznań z doczesnego świata. Rozpoczyna się tym samym podróż człowieka przez życie od momentu poczęcia. Coda wyróżnia się bardzo skromną, lecz wyrazistą kreską. Zbudowany z prostych kształtów, wyrazisty świat, cieszy oko płynnymi przejściami oraz żywymi, kontrastującymi kolorami. Równie subtelna treść skłania nas do chwili zadumy nad kruchością życia. Mimo mrocznego mogłoby się wydawać początku, wraz z trwaniem seansu, film nabiera ciepłego i optymistycznego charakteru. Bohater odchodzi w spokoju i ukojeniu, będąc pogodzony z losem. Także dla widzów produkcja może pełnić funkcję oczyszczające doświadczenia, uwodząc bajkowym i refleksyjnym nastrojem.

Spinnolio (1977), reż. John Weldon

Spinnolio to kanadyjska wariacje na temat bajki o Pinokiu. Tutaj także mamy samotnego starca, który marząc o młodym chłopcu, struga go sobie z drewna. Na tym jednak podobieństwa się kończą. Spinollio, bo tak ma na imię nasz bohater, nie zyskuje bowiem magicznie życia. To jego twórcy coś przestawia się w głowie i zaczyna traktować lalkę jak żywą. Rano wystawia go za drzwi, aby poszedł do szkoły. Zabierają go tam przechodzące dzieci i odtąd akcja rozwija się błyskawicznie. Lalka kończy liceum i trafia do pracy. Szybko pnie się po szczeblach kariery, by w końcu trafić do polityki. Nic jednak nie trwa wiecznie i ostatecznie kończy na śmietniku. Cały ten czas nic nie robi ani nie mówi. To ludzie, których napotyka, nim sterują i decydują o jego losie. Film udowadnia, że czasem lepiej nic nie mówić i pozwolić się ludziom wygadać. Lepiej jest się niczym nie wyróżniać, a można w miarę spokojnie przeżyć całe życie. Również finał dzieła jest symboliczny, ponieważ zjawia się w nim wróżka, która z opóźnieniem ożywia Spinnolia. Gdy w końcu może on zacząć prawdziwe życie i sam decydować o sobie udaje się na drzemkę w koszu na śmieci. Such is life.

Nazywam się Tom Moody (2012), reż. Ainslie Henderson

Tytułowy Tom Moody to zwyczajny, przeciętny zjadacz chleba. Niczym się nie wyróżnia oprócz tego, że jego marzeniem jest kariera muzyczna. Od dziecka kochał komponować muzykę, nawet jeśli nie zawsze mu to wychodziło. Zawsze był też za to strofowany przez apodyktycznego ojca. W wyniku tego wyhodował sobie w głowie głos, który zawsze go karcił i krytykował, torpedując każda ambitniejszą próbę zaistnienia na scenie. Po latach jednak Tom dał radę na niej stanąć i oto przed nim debiut przed publicznością. Narrację filmu tworzy dialog dwóch głosów. Jeden jest zachęcający i przychylny. To prawdziwy głos Toma. Drugi zaś to głos jego pozbawionego wartości i pełnego kompleksów wizerunku Toma w oczach innych. Ta bardzo skrupulatnie wykonana animacja z użyciem lalek jest przypowieścią o tym, że nie możemy słuchać tego, co mówi o nas otoczenie. Musimy pozostać wierni własnym potrzebom i przekonaniom. Trudno oczywiście będąc dzieckiem wystrzegać się tych pułapek, lecz jakodorośli mamy wszelkie środki ku temu, by odbyć świadomą rozmowę z naszym wewnętrznym dzieckiem i naprostować jego błędne myślenie.

Pombo cię kocha (2015), reż. Steve Warne

Pombo to imię bohatera telewizyjnego programu dla dzieci. Ma on formę konkursu, w którym to uczestnicy przejść muszą specjalny tor przeszkód. W show panuje radosna atmosfera, ale wszystko zmienia się, gdy dochodzi do nieszczęśliwego wypadku. Zmienia się wówczas także wcielający się w postać Pombo mężczyzna. Posiada on także małą córkę, którą sam się opiekuje. Robi to jednak bez entuzjazmu. Ciągle ciąży na mi poczucie winy za wypadek, jaki spowodował. Nękają go ciągle wizje tamtego feralnego wydarzenia. W jego umyśle Pombo jest wciąż żywy i zaprasza go do zabawy. Wizje te są tak realne, że mężczyzna zaczyna się dziwnie i nieodpowiednio zachowywać. Co gorsza, naraża przez to swoją własną córkę na niebezpieczeństwo. Pombo cię kocha to dopracowana animacja, stworzona przy użyciu lalek. Ich projekty oraz scenografia nosi znamiona prawdziwego talentu i nietrudno docenić kunszt ich wykonania. Obraz ten opowiada o walce z traumą, stanowiąc przestrogę przed pielęgnowaniem negatywnych wspomnień kosztem teraźniejszości, która może nam dać spełnienie oraz ulgę.

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *