Więzień nienawiści (1998)

Z poziomu meta zawsze kręciła mnie gdzieś ta skrajnie prawicowa estetyka, w końcu na studiach licencjackich pisałem pracę zaliczeniową o tym, jak podatnym gruntem Polska okazała się dla ruchów neonazistowskich. A jako że od małego pasjonowałem się filmami, naturalną koleją rzeczy łyknąłem masę produkcji o łysych chłopakach z wytatuowanymi hakenkreuzami. Chyba pierwszym z nich był Więzień nienawiści z 1998, znany lepiej pod swoją oryginalną nazwą American History X. Patrząc na światopoglądowy krajobraz współczesnej ojczyzny, kwestią czasu było tylko, aż do tego tytułu wrócę…

I tak, jak wtedy jawił mi się on jako film naprawdę głęboki, w sposób imponujący infruitrujący środowisko kalifornijskich skinheadów, tak dzisiaj konstrukcja ta rozpadła się niczym domek z kart. Ale nie uprzedzajmy faktów, bo rozumiem, że Więzień nienawiści może się podobać i dziś, a swoją emocjonalną grą zaangażuje zapewne niejednego widza. Bo na wstępie powiem, że dzieło nakręcone przez Tony’ego Kaye ma niestety za główny cel wyciskanie łez. A każdy, kto mnie zna, wie, że najbardziej nie lubię w kinie grania na tych najprostszych emocjach.

Punktem wyjścia jest brutalne morderstwo, jakiego dopuszcza się Derek (Edward Norton), przywódca lokalnego odłamu neonazistowskich skinheadów. Jego przeszłość widzimy poprzez czarnobiałe retrospekcje ukazujące zarówno drogę do wykrystalizowania się skrajnego światopoglądu, jak i działania już stricte obejmujące walkę o rasową dominację w okolicy. Jednak ta część filmu obejmuje również jego pobyt w zakładzie karnym, gdzie faszystowskie frustracje i przekonania zostają bardzo dosadnie zweryfikowane przez więzienną rzeczywistość.

W kolorze widzimy głównie życie jego młodszego brata, Danny’ego (Edward Furlong), który za zadanie od dyrektora szkoły dostaje zadanie napisana eseju o Dereku, tytułowej Amerykańskiej historii X. Życie małolata polega głównie na przebywaniu ze skinheadami, strojeniu groźnych min do swoich czarnoskórych kolegów z klasy i radzeniu sobie z przeciwnościami ekonomicznymi, jakie spotkały jego rodzinę po śmierci ojca. Bo film jasno mówi nam, że tym, co prowadzi ludzi w sidła skrajności, jest ekonomiczna nierówność.

Najmocniejszą stroną Więźnia nienawiści, i to potwierdzą chyba wszyscy, jest mocarna obsada. Furlong idealnie pasuje do roli takiego właśnie rozchwianego chłopaka, który jednym glanem stoi jeszcze w dziecięcej niewinności, a drugim dociska gaz na drodze ku potępieniu. Mogę z ręką na sercu powiedzieć, że jest to jego najlepsza rola w karierze, choć tych znaczących posiada… dwie. Norton jak to Norton, klasa sama w sobie! Ikoniczna już scena, kiedy zostaje zatrzymany przez policję na podjeździe swojego domu, weszła już chyba do jakiejś neonazistowskiej ikonografii, a płynąca z jego oczu nienawiść za każdym razem przeszywa moje plecy dreszczem.

Niestety, dziś to ostatnia rzecz, za którą mogę pochwalić ten jakże ważny dla wielu film. Siadając do American History X warto zawiesić na kołku naszą subtelność, bo dzieło to uderza w nas raczej prostym przekazem, łatwymi do rozgryzienia schematami i postaciami na tyle płaskimi, że można je opisać góra dwoma przymiotnikami. Mamy zatem twardego, czarnoskórego nauczyciela, stojącego za wszystkim führera, zindoktrynowanego do granic otyłego kolegę i zidiociałych kumpli młodszego z braci. Jedna z tych figur jest również katalizatorem dla ideologicznej zmiany Dereka, choć ta jest na tyle prosto nam przedstawiona, że dorównuje słynnemu przejściu Anakina Skywalkera na ciemną stronę Mocy. Sceny z więzienia są rwane, co rusz pokazując nam palcem, że świat nie jest czarno biały.

Ale ogarnięty widz przecież to wie, więc ja (choć ogarnięty do końca nie jestem) oczekiwałbym głębszego kopania w relacjach międzyludzkich. Chciałbym bardziej wejść w tę rodzinę, poczuć to napięcie, ich wzajemne stosunki i w końcu poczuć wagę punktu zwrotnego, jaki miał miejsce w ich życiu. Szkoda, bo Kaye woli taplać się w prostej symbolice i niczym w kinie eksploatacji rzucać w nas mniej lub bardziej subtelnymi sekwencjami przemocy. Film ten chce być taką wnikliwą analizą współczesnych środowisk skrajnej prawicy, tyle że operuje na tak prostych narzędziach, że nie sposób traktować go z odpowiednią powagą. Na poły eksploatacja, na poły właśnie wypracowanie nastoletniego młokosa, co to zapycha swoją zaliczeniową pracę cytatami losowych filozofów.

Czy warto dzisiaj sięgać po American History X? To zależy! Z jednej strony cała ta estetyka skrajnej prawicy została tutaj dość dobrze zaprezentowana, a sam film pełen jest wizualnych szczegółów, które fajnie wyłapywać. Sama historia jest dość przewidywalna, przez co dorosły widz będzie miał problem z zaangażowaniem się w nią. Wszystkie te filozoficzne rozprawki, które przewijają się przez cały film, to już cringe totalny. Mimo wszystko, jeśli nie widzieliście, to rzućcie okiem, bo to jeden z przykładów na to, jak dość toporna gra na naszych emocjach może przejść do kanonu dzieł kultury. Zwłaszcza tych z końca XX wieku.

Oryginalny tytuł: American History X

Produkcja: USA, 1998

Dystrybucja w Polsce: primevideo.com

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *