Roar (1981)

Czego to człowiek nie zrobi dla wyświetleń i lajków – zdanie to można obecnie usłyszeć na każdym kroku. I jest ono niestety zgodne z prawdą. Istnieje cała rzesza ludzi zdolnych do najdziwniejszych zachowań, aby tylko zdobyć popularność w sieci. Łamią oni przy tym nierzadko tabu oraz wszelkie inne normy i zasady, obowiązujące w cywilizowanym świecie. I mimo że akty te spotykają się na ogół z krytyką to i tak znajdują spore grono ciekawskich widzów. Można odnieść wrażenie, że stan taki jest niejako „dzieckiem” czasów, w jakich żyjemy.

Nie do końca jednak może to być prawda. Uważam przeto, że gdyby obecna technologia, Internet i media społecznościowe były dostępne kilkadziesiąt lat temu, to ówcześni ludzie dostaliby małpiego rozumu tak samo, jak współcześni. Ludzka natura bowiem jest stała i zawsze łaknęła taniej sensacji, a rozrywka niskich lotów od wielu dekad jest towarem pożądanym przez masy. Kontrowersyjne projekty artystyczne istniały również w przeszłości, lecz były dużo mniej nagłaśniane. Za przykład może tutaj posłużyć amerykańska produkcja wydana w 1981 roku o tytule Roar. Za jej głównego autora uchodzi Noel Marshall, który na pomysł filmu wpadł wraz z żoną, aktorką Tippi Hedren.

Akcja dzieła ma miejsce w Afryce, chociaż zdjęcia kręcono głównie w posiadłości twórców w Kalifornii. Trudno naprawdę napisać coś konstruktywnego o fabule, ponieważ jest ona prowizoryczna, jeśli w ogóle można tu mówić o jakiejś fabule. W skrócie można powiedzieć, że jest to film o tym jak jeden facet próbował odebrać swoją rodzinę z lotniska. Gościem tym jest przyrodnik Hank (Noel Marshall), który prowadzi w Tanzanii przytulisko dla dzikich, wielkich kotów.

Spodziewa się właśnie swojej rodziny w postaci żony Madeleine (Tippi Hedren) oraz trójki dzieci na czele z Melanie (Melanie Griffith). Jak widać autor scenariusza zbytnio się nie wysilał, a obsadę tworzą prawdziwi członkowie aktorskiej familii. Można zatem nazwać „Roar” specyficznym rodzajem domowego wideo. Drugim wątkiem filmu jest wizyta komitetu, który ma zadecydować o przyznaniu funduszy na dalsze funkcjonowanie placówki. Jego członkowie postulują jednak zamknięcie parku oraz wystrzelanie wszystkich zwierząt.

Przytoczone powyżej wydarzenia nie stanowią trzonu opowieści. Główną treścią filmu są bowiem zmagania bohaterów z dzikimi zwierzętami. Trzeba tu zaznaczyć, iż nie były one nigdy w żaden sposób trenowane, a ich zachowania na planie są naturalne i niewymuszone. Utrudniało to znacząco pracę filmowcom, ponieważ musieli oni nieraz czekać po kilka godzin, zanim jakiś lew czy jaguar zrobi coś ciekawego, co można by potem wykorzystać w postprodukcji. Nie powinien zatem dziwić fakt, że realizacja produkcji trwała w sumie jedenaście lat. Marshall i Hedren podporządkowali jej całe swoje życie, angażując przede wszystkim wszystkie środki finansowe, jakie posiadali.

W sumie wyszło tego jakieś 17 milionów zielonych. Biorąc pod uwagę, że zyski z filmu wyniosły 2 miliony, to widać, że para nie wyszła na całym przedsięwzięciu zbyt dobrze. Podczas kręcenia na ich posiadłości znajdowało się około stu dzikich kotów, różnych gatunków. Obsadę uzupełniały dwa słonie i trochę ptactwa. Celowo włączyłem tu zwierzynę do ekipy, ponieważ autorzy sami umieścili ją w napisach końcowych jako autorów scenariusza oraz aktorów. Celem twórców było zwrócenie uwagi opinii publicznej na narastający problem kłusownictwa i związanego z nim zagrożenia dla afrykańskiej flory. Trudno stwierdzić, czy założenie to zostało spełnione.

Pomimo tego, że Roar zyskał sobie przez lata liczne grono zwolenników, zyskując kultowy status, to zapamiętany został przede wszystkim jako karkołomna i nieodpowiedzialna próba stworzenia czegoś wyjątkowego. Przylgnęła do niego łatka „najniebezpieczniejszego filmu w historii”. I trzeba przyznać, że solidnie zapracował sobie na ten przydomek. Jak łatwo się domyślić, praca i bliski kontakt z całkowicie dzikimi drapieżnikami przez tak długi okres, skutkował licznymi kontuzjami i obrażeniami wszystkich członków ekipy, w tym również rodziny reżysera.

Najsłynniejszym chyba przypadkiem było oskalpowanie operatora Jana de Bonta przez jednego z lwów. Mężczyźnie założono 220 szwów. Największym sukcesem produkcji wydaje się fakt, że w trakcie jej realizacji nie zginął ani jeden człowiek. Roar tym samym z pewnością zapisał się w annałach kina jako sztandarowy przykład dzieła całkowicie pochłaniającego swych twórców. Stanowi również przestrogę dla wszystkich, że nie należy igrać z siłami natury. Jest ona bowiem i zawsze pozostanie dzika, niezależnie jak blisko siebie pozwoli nam podejść.

Oryginalny tytuł: Roar

Produkcja: USA, 1981

Dystrybucja w Polsce: BRAK

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *