W życiu nie powiedziałbym, że jednym z fajniejszych filmów pierwszej połowy 2024 roku będzie duński film kostiumowy z Madsem Mikkelsenem w roli głównej. Po pierwsze nie znoszę kina kostiumowego, po drugie europejskie produkcji są moim zdaniem zbyt wymagające, a po trzecie nie jestem w jakimś ogólnoświatowym fanklubie Mikkelsena. Co zatem sprawiło, że Bękart Nioklaja Arcela był seansem aż tak mnie pasjonującym?
Być może główna w tym zasługa tego, że jest to film zatopiony w moralnych odcieniach szarości niczym wypchany wóz ziemniaków w duńskim bagnie. Ja, jako domorosły fan wszelkiej maści westernów, odnalazłem w nim również tego pionierskiego ducha zdobywania Dzikiego Zachodu. I choć Bękart nie należy raczej to tych zniuansowanych tytułów, konkretna ręka reżysera nadaje mu odpowiedniego charakteru.
Scenariusz, luźno oparty na historii prawdziwej postaci Ludviga Kahlena, rozpoczyna się w 1755 roku, za panowania króla Danii Fryderyka V. Kahlen, grany przez Madsa Mikkelsena, jest przedstawiany jako ambitny weteran wojenny, który ma nadzieję poprawić swój status społeczny poprzez założenie osady na jałowych wrzosowiskach Jutlandii. Duński Dwór Królewski udziela mu pozwolenia na realizację swoich planów, lecz po przybyciu do regionu szybko popada w konflikt z Frederikiem de Schinkelem (Simon Bennebjerg), miejscowym szlachcicem, którego celem jest uniemożliwienie Kahlenowi zdobycia wpływów.
Podejście Kahlena do uprawy ziemi początkowo wydaje się zajęciem bezowocnym, ale zaczyna przynosić rezultaty, gdy zatrudnia jako robotników romskich podróżników i byłych pracowników de Schinkla. Jednak rywalizacja między obydwoma mężczyznami szybko powoduje zerwanie stosunków między Kahlenem a członkami burżuazyjnej klasy rządzącej, zmuszając go podstępnych negocjacji ze swoim głównym przeciwnikiem.
Wrażenie robi fakt, jak bardzo dla Nioklaja Arcela głównym bohaterem zdają się same moczary zachodnich, duńskich pustkowi. Film nie bez powodu otwiera się panoramicznymi ujęciami ołowianego nieba górującego nad bezkresem trzęsawiska, po którym miota się napędzany chęcią klasowego awansu bohater. Buduje gospodarstwo, zatrudnia do pomocy parę zbiegłych służących i rozpaczliwie próbuje wydobyć życie z martwej gleby. Staje się on samozwańczym demiurgiem pragnącym przeobrazić ten kawałek ziemi na swoje wyobrażenie. Zanim jeszcze na ekranie pojawi się schematyczny dla gatunku czarny charakter, bohaterowie muszą stawić czoła wilgoci, niskiej temperaturze i bogatej w jałowy torf glebie.
A potem wszystko zanika w cieniu Frederika Schinkela, lokalnego władyki granego przez opętańczo dobrego w tej roli Simona Bennebjerga. Jest to postać wręcz komiksowo zła, przypominająca ikoniczną kreację Nino Castelnuovo ze spaghetti westernu Czas masakry (1966) Lucio Fulciego. Znudzony sadysta, który chce posiąść całą ziemię i wyznaje filozofię chaosu pozwalającą mu robić, co chce, od torturowania swoich sług na śmierć po zmianę swojego nazwiska na de Schinkelowi, ponieważ jego zdaniem brzmi to bardziej arystokratycznie. Dużo tutaj posmaku Wernera Herzoga, zwłaszcza jego kultowych Fitzcarraldo (1982) czy Aguirre, gniew boży (1972). Zarówno Niemca, jak i Duńczyka najbardziej interesują mroki ludzkiej duszy.
Wizualnie Bękart należy do czołówki najbardziej sugestywnych produkcji, jakie kino ujrzało ostatnimi laty. A wszystko to za sprawą wyjątkowo klimatycznych zdjęć Rasmusa Videbæka. Dzięki zastosowaniu proporcji 1,66:1 Videbæk nadaje filmowi szeroki, epicki wygląd, maksymalnie wykorzystując surowy duński krajobraz, pogłębiając w widowni jednocześnie pustkę jutlandzkich wrzosowisk. Użyte przez niego zbliżenia, agresywne i drapieżne, zwiększa dramaturgię, a wykorzystanie podążającego za bohaterami ruchu kamery – zwłaszcza podczas nocnego ataku na bandę morderców – skutecznie buduje napięcie.
Film Arcela okazał się dla mnie niemałym zaskoczeniem. Nie spodziewałem się po nim chyba niczego, na seans poszedłem trochę z przypadku, a zostałem oczarowany paradoksalnie tym, jak bardzo staroświeckie podejście do kina sobą reprezentuje. To wciągający epos, studium ciężkich charakterów i poruszający dramat w jednym. Dzięki mocnemu scenariuszowi, traktującemu o ciekawym temacie, dowcipnym, minimalistycznym dialogom i dobrze narysowanym postaciom, narracja konsekwentnie wciąga. Co brzmieć może nieco dziwnie w kontekście tego, że jest to w zasadzie film o facecie pragnącym wyhodować ziemniaki.
Oryginalny tytuł: Bastarden
Produkcja: Dania/Szwecja/Niemcy, 2023
Dystrybucja w Polsce: bestfilm.pl
Nałogowy pochłaniacz popkultury, po równo darzy miłością obskurne horrory, Star Wars i klasykę literatury.