Z Civil War miałem doznanie podobne do przejażdżki sinusoidalnym rollercoasterem. Wpierw zawyłem z radości na myśl o nowym filmie Alexa Garlanda, później był tylko zachwyt nad fabularnym zarysem, by wszystko to runęło wraz z pierwszymi recenzjami. I szczerze mówiąc już miałem do kina nie iść, bo dzieło to jawiło mi się jako wyjątkowo mdłe, płytkie i ewidentnie upadające pod ciężarem własnych ambicji. W kinie jednak byłem, seans zaliczyłem i mogę powiedzieć szczerze, że nie żałuję.
Może nie jest to kino odkrywcze, posiadające przypisywaną mu przez wielu głębię i będące swoistym Czasem apokalipsy (1979) naszych czasów – tak, widziałem takie stwierdzenie – wciąż jednak mówimy o ważnym, filmowym wydarzeniu i dziele, które dowodzi reżyserskiego kunsztu Garlanda. Być może spodziewałem się czegoś o wiele bardziej intelektualnego (wzorem choćby serialu Devs (2020)), kiedy dostałem historię paradoksalnie zanurzoną w humanizmie. Nic nowego się o naszym gatunku nie dowiedziałem, ale było otrzeźwiający liść tak zwany przypominacz.
Akcja filmu rozgrywa się w niezbyt dalekiej przyszłości, gdzie Stany Zjednoczone zostały rozdarte przez wojnę domową, współczesna inkarnację Wojny Secesyjnej. Nieznany z imienia i nazwiska prezydent (Nick Offerman) ukrywa się w Białym Domu przed nadciągającymi oddziałami określanymi jako Siły Zachodnie, wynik nieoczekiwanego sojuszu między Teksasem a Kalifornią. Floryda również się odłączyła i w typowy dla Florydy sposób robią swoje.
Kronikarką bratobójczej rzezi jest słynna fotografka wojenna Lee (Kirsten Dunst), która zbudowała swoją karierę, robiąc zdjęcia frontu gdzieś za oceanem. Jej imię jest oczywiście ukłonem w stronę legendarnej fotografki wojennej Lee Miller, który relacjonowała II Wojnę Światową dla Vogue’a. Teraz wróciła do domu, gdzie za pomocą aparatu stara się uchwycić apokaliptyczny obraz amerykańskiej przemocy. Rusza zatem w podróż do prawdziwego jądra ciemności i oka cyklonu konfliktu, Waszyngtonu.
Na pierwszy rzut oka Civil War to bardzo płytki, antywojenny moralitet z artystycznym zacięciem. Tyle tylko, że zbrojny konflikt stanowi narracyjny wytrych do dekonstrukcji dziennikarstwa nie tylko jako zawodu, ale wyznaczającej naszą moralność filozofii życia. Garland zadaje pytanie, czy dziennikarstwo wojenne w ogóle jest nam potrzebne, skoro ludzie nie wyciągają żadnych wniosków z tego, co pokazuje im bezstronne oko aparatu czy kamery. Dlatego też Lee poznajemy w momencie zupełnego zwątpienia, praktycznie w stanie katatonii. Choć nie widzieliśmy tyle, co ona, reżyser nie szczędzi nam ukazywania pola bitwy ze wszystkimi jej wstrząsającymi szczegółami. Niezależnie od tego, czy jest to rozbity helikopter na parkingu JC Penney, czy obóz dla uchodźców ustawiony na stadionie piłkarskim w szkole średniej.
Oświetlone czerwonym blaskiem flar sygnalizacyjnych sceny bitewne są niepokojące, nawet wtedy, gdy widzimy je tylko gdzieś na horyzoncie. Gwałtowne i wyjątkowo głośne odgłosy walk przerywane są krótkimi chwilami ciszy, gdy słyszymy tylko kliknięcia aparatów Lee i jej młodej adeptki Jesse (Cailee Spaeny). Realizacja filmu wynosi go ponad większość współczesnych filmów wojennych, bo można śmiało powiedzieć i nieco paradoksalnie powiedzieć, że bratobójcza wojna u Garlanda poraża swoich brutalnym, surowym pięknem. Broń czy wojskowy ciężki sprzęt staje się tutaj obiektem wręcz fetyszyzowanym, co oczywiście tłumaczy silne osadzenie historii w amerykańskiej rzeczywistości.
Ciekawym podejściem do tematu zbrojnych działań jest pozbawienie ich poczucia miejsca. Z wyjątkiem bazy rebeliantów w Charlottesville, miasta, przez które przejeżdżają nasi bohaterowie, nie mają nazw. Przemoc, której my, widzowie, jesteśmy świadkami na drodze naszych bohaterów, jest przerażająca. Mówimy w końcu o masowych grobach, zamachach samobójczych i torturach, ale na ogół nie ma wyraźnej motywacji politycznej ani wyższego celu. Nie wiemy, która strona konfliktu to ci dobrzy, a którzy źli. Obydwie noszą mundury i do siebie strzelają. Film też nie daje nam politycznego kontekstu, wiemy tylko, że podczas swojej trzeciej kadencji prezydent rozwiązał FBI, ale nie otrzymujemy nic, co wskazywałoby na to, że kraj jest w ruinie.
Dlatego też film spotkał się z niezrozumieniem tych, którzy po jego zwiastunie oczekiwali ciągłej akcji, strzelania i wybuchów niczym w kolejnej odsłonie Call of Duty. Ja paradoksalnie chciałem więcej tej ciszy, więcej obnażania mroków ludzkiego jestestwa, nie tylko fajnie wyglądającej wojny, czasami kolorowej i wręcz TikTokowej. Ale to też świadczy w pewien sposób o naszych czasach, w końcu widzimy, że to właśnie media społecznościowe rozdają karty w sektorze wojennej kroniki. Radzimy sobie całkiem nieźle bez wykwalifikowanych reporterów wojennych, ale czy tak naprawdę kiedykolwiek ich potrzebowaliśmy? To pytanie to najważniejsza dla mnie rzecz, jaką wyciągnąłem z seansu Civil War.
Oryginalny tytuł: Civil War
Produkcja: USA/Wielka Brytania, 2024
Dystrybucja w Polsce: bestfilm.pl
Nałogowy pochłaniacz popkultury, po równo darzy miłością obskurne horrory, Star Wars i klasykę literatury.