Niepokalana (2024)

Ostatnie lata to czas jakiegoś małego renesansu horroru klerykalnego. Nagle wielu twórców kina gatunku sięga po zakurzoną biblię, wyciąga z szuflady różaniec po babci i kieruje swe kroki do zamkniętych dla ludzi z zewnątrz klasztorów. Temat w kinie grozy oklepany chyba już do cna i jak pokazał Omen: Początek (2024) lepiej jest odtwarzać z gracją niż silić się w jego ramach opowiadać coś nowego. Takie założenie wzięła do siebie również Niepokalana Michaela Mohana, tyle że robi wszystko źle.

Nie mogę zarzucić twórcom filmu tego, że chcieli źle. Ich dziecko ma wielu ojców, Polańskiego, Friedkina czy Kubricka, szkoda tylko, że łono, które je spłodziło, odpowiedzialne jest za wszystkie wady wrodzone. Brzmi to oczywiście bardzo szowinistycznie, ale ten film po części taki jest. Niepokalana to bowiem kolejna próba oddania sprawiedliwości kobietom przez facetów. A jak wiadomo, trudno oddać w swoim dziele to, czego samemu się w żadnym stopniu nie przeżywa.

Akcja filmu osadzona jest w murach włoskiego klasztoru w bliżej nieokreślonym czasie. Zamkniętą społeczność obserwujemy oczami siostry Cecilii (Sydney Sweeney), młodej zakonnicy, która przybywa do Włoch, aby złożyć przysięgę i służyć jako pielęgniarka w ośrodku opieki paliatywnej dla chorych, starszych zakonnic. Z powodu amerykańskiej laicyzacji Cecilia opuściła swój kontynent, aby zamieszkać w kraju, w którym nie mówi się po angielsku, więc jej tłumaczem zostaje ojciec Sal Tedeschi (Álvaro Morte).

Pewnego dnia podczas kąpieli Cecilia wymiotuje. Test ciążowy jest pozytywny, mimo że Cecilia utrzymuje przysięgę czystości i deklaruje, że nigdy nie uprawiała seksu. Nie mniej w jej brzuchu rozwija się płód, a wszyscy wokoło wierzą, że przeżywa niepokalane poczęcie, w tym kardynał Franco Merola (Giorgio Colangeli) i matka przełożona (Dora Romano). Jak można się spodziewać, to mniej więcej w tym czasie Cecilia zaczyna zauważać, że w nocy w murach zakonu dzieją się niepokojące rzeczy.

Wiadomo, że cały horror rozgrywający się na ekranie stanowi alegorię do stanowiska Kościoła Katolickiego wobec aktu aborcji. I ja to rozumiem, choć jest to najprostsza metafora do ogrania w nurcie kina klerykalnego, tyle tylko, że Mohan i reszta podchodzą do niej w bardzo intencjonalny, marketingowy sposób. Mizoginię i patriarchat trzeba piętnować, ale spłycanie problemu ograniczania praw kobiet do biegania po ciemnych korytarzach i wydzierania gardła nie prowadzą do żadnej konkluzji. Dlatego też wspomniałem o tym męskim punkcie widzenia, bo Niepokalana nie daje głosu kobiecie, robi z niej tylko inkubator pragnący krwi. Aż do samego finału, który jest jakąś tam kropką nad i, nie wiemy nic o głównej bohaterce. Nie znamy jej emocji, obaw czy pragnień, to tylko ładnie wyglądająca lalka, zimna niczym sakralne figury.

Przez cały jednak czas Mohan ulega konwencjom współczesnego horroru, zarzuca nas przewidywalnymi jump scenkami i obrzydliwymi, zalanymi sztuczną krwią elementami gore. Niepokalana wydaje się częściowo wzorowany na tradycji giallo, starając się ograć brutalność ze smakiem Dario Argento czy Mario Bavy, okraszając wszystko dźwiękami klawesynu i perkusyjnym interludium, który przywołuje ducha motywu przewodniego z Suspirii (1977) autorstwa grupy Goblina. Tyle tylko, że to już doszukiwanie się czegoś, czego przeciętny widz nawet nie będzie w stanie skojarzyć. Będzie widział pierwszym rzutem oka natomiast to, że film ten nie dysponował jakimś przesadnie dużym budżetem.

Niepokalana jest strasznie jałowa nie tylko jeśli chodzi o warstwę narracyjną, ale również estetyczną. Wnętrza klasztoru są nijakie i jakoś tak nienaturalnie sterylne, wszystkie te mające budzić grozę elementy scenografii to widoczne rekwizyty, a temu wszystkiemu nie pomaga również fakt, że film praktycznie nie wychodzi poza jego mury. Dobra, scena, kiedy Sydney stylizowana zostaje na renesansową Matkę Boską, jest przyjemna dla oka i aż chciałoby się więcej takiej zabawy plastyką przez całą resztę. Finał dziejący się w katakumbach też jest nawet klimatyczny, choć to, co się w nim dzieje, pozostawię już bez komentarza – kompletna głupota i robienie z widza idioty.

Film Michaela Mohana to niestety niewypał. Zazdroszczę szczerze ludziom, którzy potrafią wyciągnąć z niego coś więcej niż tylko sztampowe do bólu kino grozy przez papierek liżące gorzkie problemy płynące z trzewi Kościoła Katolickiego. Zdecydowanie strata czasu i powód, dla którego coraz bardziej oddalam się od komercyjnego kina. Mógłbym jeszcze wpleść tutaj wątek podnoszący ostateczną ocenę filmu pod postacią dwóch solidnych argumentów głównej bohaterki, ale ta recenzja wtedy wybiłaby ponad skalę toksycznej seksualizacji. Choć z drugiej strony twórca jakoś nie miał z tym problemu…

Oryginalny tytuł: Immaculate

Produkcja: USA/Włochy, 2024

Dystrybucja w Polsce: monolith.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *