Pozytywny negatyw. Nic nie jest takie, jak się wydaje – recenzja sztuki napisanej przez Grzegorza Zachariasza

Ci, którzy mnie znają wiedzą, że jestem chamem i troglodytą. Do teatru, czy opery zaglądam tylko w poszukiwaniu darmowej toalety. Do kina zaś chodzę, bo lubię siedzieć po ciemku. Zdarza mi się jednak czasem, że czuję potrzebę odchamienia. Same reklamy leków na zgagę w telewizji nie wystarczą. To samo tyczy się czytania billboardów. Człowiek tęskni czasem za tak zwaną kulturą wyższą. Nie jest ona dostępna dla każdego. Dla ludzi poniżej 180 centymetrów wzrostu jest niedostępna. Ja się akurat jeszcze łapie więc mogę z niej korzystać. Tak właśnie stało się niedawno. W pewien deszczowy poniedziałkowy wieczór udałem się do Kopalni Kultury zlokalizowanej w czeladzkiej metropolii, aby zobaczyć wystawiany tam spektakl.

Nosił on tytuł Pozytywny negatyw. Nic nie jest takie, jak się wydaje. Brzmi on dość enigmatycznie, nie znalazłem też nigdzie żadnego streszczenia fabuły. Doświadczenie to stanowiło zatem dla mnie zagadkę. Sztuka nie opowiada konkretnej historii, a składa się z kilku segmentów, z których każdy dotyczy innego zagadnienia.

Sala była wypełniona prawie do ostatniego miejsca. Na widowni dominowali ludzie dojrzali, wielu o siwych włosach. Byli w większość elegancko ubrani. Pomieszczenie sprawia wrażenie ciasnego i raczej kameralnego, co jednak nie jest jakąś wielką wadą. Z tego, co udało mi się podsłuchać, wiele osób regularnie odwiedza ten przybytek, głównie w poszukiwaniu rozrywki. Zaobserwowałem, że w lokalnych teatrach, grane są głównie komedie. Podejrzewam, że są one najbardziej popularne wśród widzów, dlatego różne placówki kultury skupiają się na nich, bo są gwarancją dużej frekwencji. Nie do końca odpowiada mi taki stan rzeczy, bo wygląda to, jak zwykłe zagranie pod publiczkę, kosztem jakości. Nie jestem jednak ekspertem.

Jeśli chodzi o omawiane przedstawienie, to też częściowo można określić je komedią. Były pewne humorystyczne momenty i teksty, ale stanowiły niejako dodatek. Całość bowiem miała w istocie poważny i refleksyjny wydźwięk, mówiąc o fundamentalnych ludzkich pragnieniach oraz egzystencjalnych rozterkach. Nie wiem, czy widownia była w pełni zadowolona z takiego obrotu sprawy i czy w ogóle rozumiała wszystko, co dzieje się na scenie. Wątpliwości takie mam, ponieważ widziałem tu i ówdzie parę ziewnięć. Dwa razy również widowisko zakłócone zostało przez czyjś dzwoniący telefon. Ogólnie jednak aktorzy dostali na koniec gromkie brawa. Owacja raczy sugerować, że odbiorcy docenili jednak starania twórców.

Zobacz fragmenty spektaklu i wywiad z twórcami tutaj:

Spektakl stanowił połączenie teatru oraz sztuk wizualnych. Jest to, jak się wydaje, częste we współczesnej rzeczywistości. Na samym początku wyświetla się na ekranie sonda przeprowadzona wśród dzieci, które definiują na życzenie realizatorów kilka pojęć. Znajdują się wśród nich te abstrakcyjne jak miłość czy wolność, jak również bardziej przyziemne typu dobrobyt. Jak to z dziećmi bywa, część odpowiedzi wzbudza uśmiech na twarzy, chociaż pada też parę zaskakująco dojrzałych uwag. Następnie na scenę wybiegają dwaj bohaterowie spektaklu i zaczyna się właściwa zabawa. Obsadę tworzą w zasadzie tylko dwaj aktorzy.

Są nimi Marek Chudziński i Jarosław Czarnecki. To oni właśnie zaadaptowali scenariusz Grzegorza Zachariasza na potrzeby teatru. Sztuka stanowi ciągły dialog obu mężczyzn na te same tematy, o jakich mówiły wcześniej ankietowane dzieci. Przedstawienie jest zatem zbudowane z kilku poświęconych im części. Są one przerywane przez krótkie wstawki filmowe, będące integralną częścią fabuły. Jest także trzecia osoba na scenie, lecz pełni ona w zasadzie funkcję dekoracji, nie wypowiadając żadnej kwestii. Nie wiem nawet, jak się ten osobnik nazywa, odgrywa jednak w pewnych momentach ważną rolę. Spektakl nie posiada przerw, lecz jest dość krótki, a czas mija szybko, więc nie jest to duży problem.

Z teatralnych desek padają w stronę publiki ważne słowa oraz pytania. Dotyczą one ról, jakie dogrywamy w życiu od dziecka po życie dorosłe. Podejmowane tematy znane są każdemu z jego własnego doświadczenia. Dzięki temu widz może łatwo zaangażować się w treść, szukając odniesień w osobistych przeżyciach. Prowokuje go to również do quasi filozoficznych refleksji nad istotą istnienia. Wszystko to jest podane w prostej i bezpośredniej formie, nie będąc przeintelektualizowanym bełkotem. Smaczku dodaje fakt, iż protagoniści są, jak się wydaje, pacjentami szpitala psychiatrycznego. Można dojść do wniosku, że dopiero znalezienie się na takim zakręcie życia, zmusiło ich do zastanowienia się nad podstawowymi prawdami i ludzkimi potrzebami. Zresztą samo hasło promujące sztukę brzmi „…prawdę mówi tylko wariat, a rozsądny człowiek raczej jej nie powie…”. I takie też są kwestie wypowiadane przez postacie.

Są szczere i pozbawione konwenansów. Dialogów takich nie prowadzi się normalnie ze znajomymi z pracy, czy członkami rodziny. Odnoszę wrażenie, że wielu ludzi odsuwa trudne tematy od siebie. Unikają ich, widząc je jako potencjalne zagrożenie dla własnej równowagi psychicznej. „Pozytywny negatyw” pomaga nam za to się z nimi w naturalny sposób oswoić. Warto go polecić, bo stanowi miłą odmianę w stosunku do obecnej na teatralnym rynku oferty. Jest to stymulujące doznanie, utrzymane w słodko-gorzkim tonie, które na pewno pozostawia ślad w pamięci.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *