„Kevin sam w domu” to zło, które udaje niewinną rozrywkę

Wigilia to piekło. Ona nie wybacza. Jest bezwzględna jak własna matka. Zostawia traumę do końca życia. Święta to jak wiadomo najlepsza okazja, by pokłócić się z innymi członkami rodziny.

Jest to idealny czas, ponieważ wszyscy są pod ręką i nie mają gdzie uciec ani się schować. No, chyba że w kiblu. Toaleta pozostaje dla wielu ostatnim azylem, gdzie nawet kobieta nie odważy się zajrzeć. Kino zna wiele rodzajów horrorów, lecz żaden z nich nie może się równać z Bożym Narodzeniem. Okres ów budzi w ludziach najgorsze instynkty. Nic zatem dziwnego, że również świat filmu chętnie wykorzystuje ten fakt. Robi to, aby straszyć ludzi i budzić w nich trwogę. Jest wiele przykładów świątecznych złoczyńców, od Grincha po Ebenezera Scrooge’a, od Krampusa po Świętego Mikołaja. Jest jednak pewna postać, która bije ich na głowę. Istota tak straszna, że samo jej imię wywołuje drżenie całego ciała. Mimo że nikt tego nie chce, on co roku powraca zimową porą, by siać chaos i zniszczenie w ludzkich domach. Jego medium jest telewizja, czyli najważniejszy członek każdej rodziny. Z wyglądu niepozorny, ale w istocie przebiegły. Jego imię to Kevin.

Ponieważ ludzie są pozbawieni gustu, sporą popularnością cieszą się tak zwane filmy świąteczne. Są to zakłamane abominacje, w których wszyscy chodzą w śmiesznych swetrach, uśmiechają się i zawsze mimo problemów łączą się przy wigilijnym stolcu. Moda na owe produkcje przyszła do nas jak każda moda z resztą, ze zgnuśniałego zachodu, konkretnie z USA. Z kraju tego nigdy nie wyszło nic dobrego, więc tak samo jest z tym trendem. Jednym z najsłynniejszych, jeśli nie najsłynniejszym obrazem osadzony w świątecznym realiach jest pochodzący z 1990 roku „Kevin sam w domu”. Dzieło to jest szczególnie popularne w krajach byłego bloku wschodniego takich jak Polska, Węgry czy Zjednoczone Emiraty Arabskie. Film jest typowym przedstawicielem podgatunku horroru zwanego splatter. Jego ideą jest ukazywanie drastycznej przemocy oraz scen powodujących obrzydzenie u odbiorców.

Bohaterem Kevina jest Kevin. Jest to niewielki chłopiec w wieku od 8 do 40 lat. Posiada blond czuprynę, dwa oczy, nos i kończyny. Zbliżają się święta i jego ogromna, licząca około 300 osób, familia właśnie szykuje się do wyjazdu furmanką do kurortu w Czarnobylu. W wyniku wszechobecnego zamieszania oraz rodzinnych niesnasek Kevin zostaje pozostawiony sam w domu. Jego bliscy po prostu o nim zapominają, co jest częstą praktyką wśród społeczeństw cywilizowanych. Chłopak musi zatem przetrwać ten okres zdany zupełnie sam na siebie. Zadanie to okazuje się o tyle niebezpieczne, że w sąsiedztwie grasują dwaj złodzieje, którzy upatrzyli sobie dom Kevinów jako kolejny cel. Rozpoczyna się krwawa walka na śmierć i życie między oprychami a dzieckiem, które gotowe jest bronić swego majątku do ostatniej kropli moczu.

Hollywood wypluło wielu znanych psychopatów. Wystarczy wspomnieć, chociażby Micheala Myersa, Jasona Voorheesa czy Małą Syrenkę. Były to prawdziwe, bezduszne potwory, których jedyną misją było sianie zniszczenia i terroru. Ich nieludzkie oblicza wryły się na trwałe w zbiorową świadomość, uzyskując kultowy status. Nie inaczej jest z Kevinem. Jego oblicze również nie skrywa żadnych ludzkich odruchów czy emocji. Zimne spojrzenie, ostre zęby, paciorkowate oczy i blond włosy od razu sugerują kłopoty. Nie bez przyczyny stare ludowe przysłowie mówi, że nie można ufać blondynom. Podczas czy Michael lub Jason mieli głównie jeden morderczy atrybut w postaci ostrego przedmiotu, Kevin w swych złowieszczych planach wykorzystuje wszelkie dostępne środki. Używa żelazek, patelni, telewizora, zabawek czy też tamponów.

Wszystko to by zadać jak najwięcej bólu i cierpienia dwóm Bogu ducha winnym mężczyznom. Jego przeciwnicy to poczciwi rabusie, którzy nie życzą nikomu nic złego. Chcą tylko zaopiekować się dobytkiem ludzi, którzy opuścili swe domy na czas świąt. Ich prostolinijne serca nie były przygotowane na konfrontację z wcielonym złem, jakim jest małe dziecko. Na ekranie obserwujemy istny festiwal okrucieństwa spod znaku gore. Tortura goni torturę, a widz, aż odwraca wzrok, by nie widzieć tych okropieństw. Znane są przypadki ludzi, którzy po seansie „Kevina” nie byli w stanie normalnie okradać mieszkań sąsiadów. Wpływ tej produkcji jest zatem niepodważalny i nie bez przyczyny tytuł został wciągnięty przez władze Burkiny Faso na listę tak zwanych „video nasties” czyli dzieł szkodliwych dla Afrykan.

Wielka Lechia to kraina, która wiele przeszła w swej historii. Jej mieszkańcy przez wieki narażeni byli na najazdy obcych plemion takich jak Germanie, Rusini i studenci z Erasmusa. Boże Narodzenie to czas, jaki spędzamy z tymi, których tolerujemy. I nic nie powinno zakłócać tego procesu. Ludzie mają prawo do prowadzenia spokojnych libacji oraz awantur w cieple domowego ogniska. Czy potrzebują być szczuci krwawymi wizjami, stworzonymi w chorych, amerykańskich głowach? Zasługujemy na coś lepszego niż kulturowe zawłaszczenie i hołubienie obcych tradycji.

Kevin sam w domu to zło, które udaje niewinną rozrywkę. Wiadomo, że każdy lubi rozkoszować się bezsensowną przemocą, ale czy musimy ją importować skądinąd? Mamy własne zwyczaje, obejmujące ganianie żony z siekierą po klatce schodowej, bicie dzieci pasem czy przywiązywanie psów do drzew. Trzymajmy się więc ich, bo to one świadczą o naszej narodowej tożsamości. A Kevin niech zostanie sobie sztandarowym dziełem kina eksploatacji, rozrywką dla dewiantów i innych Czechów. Warto przy tym pamiętać o słowach Naszego Papieża, który odwiedzając sanktuarium w Bierzdoryi, rzekł: „Gdy zbyt długo patrzysz w krupnik, krupnik zaczyna patrzeć na ciebie”. Małe dzieci stanowią ciągłe zagrożenie dla dobrostanu człowieka, bo trzeba brać za nie odpowiedzialność. The horror, the horror…

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *