Ulica Strachu – część 3: 1666 (2021)

No i nadszedł czas na zwieńczenie Netflixowego eventu składającego się na trzy filmy grozy osadzone w różnych punktach na osi czasu pewnego małego, amerykańskiego miasteczka. W teorii każda część oscylowała wokół innego gatunku i innej epoki filmowej, by ostatecznie spiąć się elegancko w jedną całość i postawić „kropkę nad i” historii wiedźmy Sary Frier. Czas więc na ostateczną konfrontację!

Jeśli czytaliście moje recenzje Ulica Strachu – część 1: 1994 (2021) i Ulica Strachu – część 2: 1978 (2021) to wiecie, że nie jestem zbytnim entuzjastom tej „serii”. W zasadzie jako tako podobała mi się tylko druga część, choć i tak nie obyło się bez narzekania. Tak więc możecie się zapewne spodziewać, że i tutaj nie będzie sypania cukrem, ponieważ 1666 uważam za najsłabszą część!

Cofnięcie się w czasie do XVII wieku nie działa tutaj na korzyść filmu. W zasadzie osadzenie w tej konkretnej epoce stanowi tylko połowę opowiadanej historii, wracając później do czasów nam teraźniejszych. I to, co dzieje się na początku filmu wygląda jak kręcona dla nastolatków podróbka obrazów takich jak Czarownica: Bajka ludowa z Nowej Anglii (2015). Nawet niezła scenografia ulega pod banalnie poprowadzoną akcją i sztampowymi zagrywkami, które prosto w twarz tłumaczą nam kto, co i dlaczego. Później jest czas już tylko na działanie.

Ale wróćmy jeszcze do roku 1666. Powiedziałem, że scenografia jest „nawet niezła”. Chodzi mi oczywiście o to, że wciąż wygląda to, jak tania inscenizacja. Trudno jest uwierzyć w to, że akcja toczy się w prawdziwej irlandzkiej osadzie, a nie w naprędce zbudowanym planie zdjęciowym. Wszystko jest tutaj sterylnie czyste, jałowe, a bohaterowie noszą ciuchy świeżo wyciągnięte z garderoby. Nie sposób brać tego poważnie, nawet wtedy, kiedy wszyscy próbują udawać zaskoczonych po zorientowaniu się, że hodowana w stodole świnia zjadła swoje młode.

Później nadchodzi jakże nieoczekiwany zwrot fabularny, którego domyślimy się od pierwszych minut filmu. I tak sobie to leci, a my zmuszeni jesteśmy oglądać dziwaczne poczynania naszych bohaterów w walce z ciążącą na nich klątwą. To w zasadzie jedyny fajny motyw tej historii, kiedy już dochodzi do ostatecznej konfrontacji i widzimy jak mordercy pojawiający się na przestrzeni serii stają przeciwko sobie. Ale już dość spoilerów, nie chce psuć Wam jedynej (moim zdaniem) frajdy z oglądania.

Pod każdym względem ostatnia Ulica Strachu nie jest produkcją wartą poświęcenia jej czasu. A przypomnijmy, że jest to prawie 6 godzin! Dla tych kilku bardziej pamiętnych momentów lepiej jest odpalić jakąś sklejkę na YouTube, jeśli komukolwiek będzie się chciało takiej kiedyś dokonać. Do tego jest to chyba najmniej krwawa odsłona, a to świadczy tylko o tym, że i najmniej ciekawa. Co najgorsze, wszystko jest tutaj znów pociągnięte rażącą w oczy neonową stylistyką. Cholera, tutaj nawet krew jest fluorescencyjna!

Najgorsze są tutaj jednak postacie, z którymi nijak nie idzie się zakolegować. Dawno nie widziałem tak irytującej bandy dzieciaków, a przecież Netflix odpowiedzialne jest za serial Stranger Things (2016-). To w zasadzie chodzące stereotypy i ludzie pisani tak, by być fajni do porzygu. Szkoda, że jak na horror dla dzieciaków przystało, nie dzieje się im jakaś większa krzywda. Byłoby to chyba najlepsze zwieńczenie tej historii!

Fanem serii Ulice Strachu nie zostanę, ale to chyba jasne. Tak samo, jak odradzać będę fanom kina grozy poświęcania na nią czasu. To nawet fajna trylogia dla dzieciaków, które nie czują za bardzo grozy, a chcą popatrzyć, jak ktoś kogoś morduje i lata z nożem w fajnej masce. Ale w sumie to mogą odpuścić sobie dwie części i zająć się tylko tą środkową. Czy żałuję? Jeden wieczór miałem z głowy, mogłem wtedy porobić coś innego, bardziej konstruktywnego. Szczerze nie polecam.

Oryginalny tytuł: Fear Street: Part Two – 1666

Produkcja: USA, 2021

Dystrybucja w Polsce: Netflix

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *