Bycie martwym to nic przyjemnego. Bycie martwym za życia to też nic fajnego. Bycie jednak żywym jako trup to już zupełnie najgorzej. Większość ludzi tego nie doświadczy. Na szczęście śmierć oznacza na ogół ostateczne pożegnanie się z wątpliwymi urokami życia. Chyba że padniemy ofiarą jakiegoś szalonego naukowca w typie Frankensteina. Może on próbować przywrócić nas do życia i kazać chodzić do pracy bez zapłaty. Martwi przecież nie mają praw obywatelskich. Temat życia po śmierci porusza amerykański horror z 1981 roku Martwy i pogrzebany w reżyserii Gary’ego Shermana.
W pewnej małej, nadmorskiej miejscowości dochodzi do serii morderstw. I to takich z rodzaju brutalnych. Jest to nietypowe, ponieważ miejscowość jest bardzo mała i spokojna. Nigdy nie dochodziło w niej do jakichś ekscesów. Tymczasem zostaje zamordowany młody, przyjezdny fotograf. Pada on ofiarą pobicia oraz podpalenia. Rozwiązanie zagadki spada na barki lokalnego szeryfa Dana Gillisa (James Farentino). Pomaga mu ekscentryczny koroner Dobbs (Jack Albertson).
Morderstwa zdarzają się codziennie, co nakłada coraz większą presję na Gillisa. Sprawcy skrupulatnie dokumentują każdą zbrodnię przy użyciu aparatu i kamery. Nie pomaga to jednak w rozwikłaniu zagadki. Wraz z rozwojem śledztwa szeryf zaczyna mieć pewne podejrzenia w stosunku do Dobbsa. Postanawia sprawdzić jego przeszłość, a dochodzenie to ujawnia, że dziesięć lat wcześniej starszy mężczyzna pracował jako patolog, lecz został usunięty ze stanowiska z powodu przeprowadzania nielegalnych eksperymentów w miejskiej kostnicy. Gillis postanawia skonfrontować się z Dobbsem, nie wiedząc jednak, że prawda, jaka na niego czeka, jest więcej niż szokująca.
Martwy i pogrzebany jest jednym z przykładów filmów powstałych w latach osiemdziesiątych, które w momencie wydania nie odniosły sukcesu kasowego, lecz po latach dorobiły się rzeszy fanów oraz kultowego statusu. Sporo było takich produkcji w przeszłości, a większość z nich pochodzi właśnie z tego okresu. Obrazowi stylistycznie może i bliżej jeszcze do poprzedniej dekady, jednak posiada także cechy typowe dla jakże płodnej w horrory ery lat 80. Większość akcji przedstawionej na ekranie spowita jest w ciemności oraz wszechogarniającej, deszczowej aurze.
Fabuła rozgrywa się wszakże nad morzem i momentami można wręcz poczuć wilgoć oraz wiatr wiejący od wody na własnej skórze. Oniryczna atmosfera jest jedną z tych cech, które przede wszystkim kojarzyć się mogą z dziełem Shermana. Mimo że w obsadzie brak bardzo znanych nazwisk, to poziom aktorstwa stoi na przyzwoitym poziomie. Podnoszą go głównie mistrzowie drugiego planu z doświadczonym Jackiem Albertsonem, dla którego była to ostatnia rola filmowa, na czele. Drugim najbardziej znanym nazwiskiem zaangażowanym w projekt jest Melody Anderson znana, chociażby z Flasha Gordona (1980). Z pochwałą krytyków spotkały się również praktyczne efekty specjalne autorstwa samego Stana Winstona.
Od samego początku film odznacza się spokojnym i kameralnym nastrojem. Towarzysząca seansowi muzyka wprowadza wręcz sentymentalny klimat. Nie można oprzeć się wrażeniu, że wydźwięk dzieła jest jednoznacznie smutny. Wszystko spowite jest w szarości oraz zgniłozielonych barwach. Mieszkańcy pozbawieni są energii i życia.
Przesiadują jedynie w lokalnych barach, spędzając czas na jałowych dyskusjach. Na ulicach nie widać prawie dzieci, brak jest radosnego śmiechu. Kryjąca się za tym tajemnica jest ponura jak sama miejscowość. Jej historia to opowieść o szaleństwie oraz przejmującej paranoi. Jest jak rozgrywający się na jawie koszmar, z którego nie ma ucieczki. Wszystko bowiem i wszyscy dookoła zdaje się bowiem być naznaczone piętnem nieludzkiego zła, które chce jedynie rozprzestrzeniać się dalej, pochłaniając kolejne ofiary. Główny bohater jest osamotniony w swojej misji odkrycia sekretu, a jego alienacja pogłębia się z każdym dniem. Nawet najbliższa mu osoba staje się obca, a wiedza o otaczającej go rzeczywistości jest dużo straszniejsza od fikcji.
Oryginalny tytuł: Dead & Buried
Produkcja: USA, 1981
Dystrybucja w Polsce: BRAK